Po raz pierwszy na Stację Zmiana zaprosiliśmy artystę. Tomasz Żółtko jest muzykiem i nazywa siebie wędrownym grajkiem. Jego życie znajduje się w permanentnej zmianie, dlatego chcieliśmy posłuchać jak sobie z tym radzi artysta. Na końcu podcastu mamy dla was piosenkę.
Tomek Żółtko jest najbardziej znany z utworu “Kochaj, dotykaj”. Tomek jest kompozytorem, poetą, teologiem i publicystą. Wiele z jego utworów zmusza do refleksji, krytycznego spojrzenia na siebie i otaczającą nas rzeczywistość. Ma żonę i dwójkę dzieci. W wolnych chwilach wznieca dyskusje na swoim facebookowym profilu.
Tomek Żółtko wydał do tej pory trzynaście płyt oraz sześć zbiorów wierszy. Ostatnia płyta pod tytułem: “Atrofia doczesności”.
Strona Tomka Żółtko: http://tomaszzoltko.pl/
Facebook, który jest jego blogiem, oraz toczące się tam nieustanne dyskusje: http://bit.ly/2DxErDG
Strona artystyczna: http://bit.ly/2EZz0JQ
Tekst piosenki Tomasza Żółtko “Nie dla herosów”, z płyty “Nienasycenia”:
Tak trudno uwierzyć mi w to,
że kochasz mnie mimo zła.
Na przekór pustej rutynie.
Na przekór bezmyślnym dniom.
Tak trudno uwierzyć mi w to,
że jesteś ponad mój strach.
Gdy łatwiej wątpić niż ufać,
gdy godnie być nikim to wstyd.
Dopomóż Panie przeżyć kolejny dzień.
W pokoju z Tobą jeszcze jeden dzień.
Nie pragnę Ci nic udowadniać,
zbyt często zwyczajnie mi wstyd.
W Twej łasce znajduję nadzieję,
inaczej jestem bez szans.
Nie pragnę Ci nic udowadniać,
wszak Ty najlepiej mnie znasz.
Doczesność magicznie podnieca,
a przecież to okruch i strzęp.
Przywracaj mi dobre imię,
i zbawiaj od ludzi złych.
Od kobiet, co zapach perfum
mają za klucz męskich żądz.
Przywracaj mi dobre imię
i radość z tego co mam.
Wielki świat tak żałośnie zmalał,
nie chcę pragnąć, nie chce w nim być.
Jak możesz słuchać podcastu?
Możesz słuchać na tym blogu.
Ale możesz też słuchać nas na dowolnym odtwarzaczu mp3. Plik powinieneś pobrać z tego bloga, a następnie wgrać go na swój odtwarzacz.
Z wygody polecamy ostatni sposób, czyli słuchanie podcastów na swoim smartfonie. Robimy podobnie i jesteśmy zadowoleni, ponieważ ulubione podcasty można mieć ze sobą, by słuchać je w każdym miejscu i dowolnym czasie.
Śledź podcast Stacja zmiana na: iTunes | Android | SoundCloud | Twitter | Overcast | RSS
Prosimy, oceń nasz podcast
Jeżeli zechcesz nam w jakiś sposób podziękować za naszą pracę, najlepszym sposobem, będzie pozostawienie opinii w iTunes.
Dzięki temu, że to zrobisz, podcast Stacja Zmiana będzie widoczny i ułatwi nam docieranie do słuchaczy.
Możesz to zrobić klikając na linka poniżej:
Transkrypcja:
Katarzyna: Dzień dobry. Witam na Stacji Zmiana.
Wita was Katarzyna Michałowska…
Tomasz: Tomek Nadolny.
K: I nasz gość: Tomasz Żółtko.
Tomasz Żółtko: Dzień dobry.
K: Tomku, ponieważ mamy taką zasadę w naszym podcaście, że zawsze prosimy naszych gości, żeby opowiedzieli o sobie. Bardzo bym prosiła, żebyś powiedział kilka słów o sobie. Czym się zajmujesz? Co robisz na co dzień, bo to będzie bardzo ciekawe?
TŻ: Jestem wędrownym grajkiem i opowiadaczem, to znaczy takim człowiekiem, który od lat prawie trzydziestu zawodowo jeździ po całym kraju, czasami za granicą też bywam, w bardzo różnych miejscach, dla bardzo różnych ludzi śpiewam piosenki swoje. Najczęściej są to bardzo kameralne spotkania, na których występuję tylko z gitarą, ale zdarza mi się też grać z innymi muzykami. Jestem szczęśliwcem, ponieważ tego typu praca jest także moją pasją. I jestem szczęśliwy, bo mogę jeszcze , z biedą, ale przez te trzydzieści lat siebie i moją rodzinę utrzymywać pracując w ten sposób.
A wędrownym opowiadaczem, dlatego że zdarza mi się coś tam mówić też do ludzi na różne, zadane tematy na przykład związane z etyką albo z socjologią religii.
A bywa, że na jednym spotkaniu robię to i to.
T: No i pochodzisz z Gdańska.
TŻ: Jestem rodowitym gdańszczaninem mieszkającym na stałe w Krakowie.
K: Bardzo fajna zamiana: piękne miasto na piękne miasto.
TŻ: Ale wróciłbym do Gdańska, gdybym mógł, z całym szacunkiem do Krakowa.
K: Czekamy.
T: Świeże powietrze pewnie przyciąga.
TŻ: Też. Oj, Kraków cierpi bardzo z powodu smogu.
K: Jest to dla nas, z Tomkiem, naprawdę bardzo fajne, że zgodziłeś się porozmawiać z nami ze względu na to, że nigdy nie gościliśmy na naszej Stacji Zmiana artysty i to jest naprawdę fajne. Ostatnio nawet nasi słuchacze pytali, czy kiedyś coś zaśpiewamy. Ja mówiłam, że będziemy się starali i mam nadzieję, że dzisiejszy podcast zakończymy twoją piosenką, którą puścimy na koniec i to będzie takie zwieńczenie rozmowy.
Ale ja zajrzałam na twojego Facebooka, bo jesteś bardzo aktywny i znalazłam tam między innymi takie fajne zdanie, którym podsumowywałeś swoją pracę, że zakończyłeś kolejny rok swojej publicznej aktywności, to właśnie to, co mówisz, „Zagrałem dwa ostatnie koncerty, wygłosiłem ostatni wykład. Dalszy ciąg już po nowym roku. A wszystko to trwa od 1989 roku.” i to, co powiedziałeś, że jesteś wdzięczny, że możesz przez tyle lat utrzymywać swoją rodzinę, być tym wędrownym grajkiem. No Tomek, to jest coś niesamowitego. Jak to się żyje, będąc wędrownym grajkiem? Jak wygląda twoje życie?
TŻ: Powtórzę: jestem szczęściarzem. Tak, robię to, co kocham. Przepraszam za brak skromności, ale dodam, że pasjonuje mnie też pisanie wierszy. Mogę się w tym wyżywać i ktoś nawet od czasu do czasu chce mnie wydawać.
Pytasz o moje życie. Wszystko zaczęło się od… trochę niezręcznie mi o tym mówić, bo boję się, żebym tak kombatancko nie zaczął, ale wszystko zaczęło się w 1989 roku, akurat wtedy kończyłem studia. Mówię kończyłem, dlatego że już miałem absolutorium, ale byłem jeszcze przed obroną magisterki. Rzutem na taśmę zdążyłem tę magisterkę obronić bez żadnych konsekwencji, ale mówię o tym, dlatego że już zacząłem zawodowo grać, występy bardzo mocno mnie zaabsorbowały, więc musiałem się przygotowywać do obrony między jedną trasą a drugą, w pędzie wpadałem do jakiś bibliotek, nie mam się czym chwalić, moją magisterką, ale zrobiłem to. Tak, tak, jestem pełnym magistrem, w odróżnieniu od…
K: Magistrem czego?
TŻ: Teologii. Ja kończyłem Chrześcijańską Akademię Teologiczną.
Więc wszystko zaczęło się w 1989 roku, rzecz ciekawa, tydzień albo dwa tygodnie nie pomnę, ale w każdym razie krótko po tym, kiedy pierwszy, taki nasz prawdziwy, rząd pana Mazowieckiego zniósł cenzurę, co było dla mnie niezwykle ważną rzeczą, ponieważ wcześniej, o tym może dziś mało kto pamięta, niestety, ale w czasach słusznie minionych nie można było, a każdym razie bardzo trudno było śpiewać takie utwory, które ja staram się wykonywać w klubach studenckich, no gdziekolwiek. Cenzura była wszechwładna, utrudniała życie na przykład takim osobom jak ja.
Ja zaczynam zawodostwo w momencie, kiedy cenzura pada. Wcześniej przechodziłem bardzo trudne zakręty w moim życiu i byłem bardzo zdołowany, wręcz byłem w depresji poważnej i jeden z moich przyjaciół mnie zachęcił: „Słuchaj, zajmij się czymś, bo zwariujesz”. Pomyślałem, zresztą to on mnie do tego namówił: „No przecież ty grasz, układasz piosenki. Spróbuj”. Tak się zaczęło.
Zacząłem występować, najczęściej grałem w jakiś bardzo podłych miejscach, w pubach, ale takich pubach…rozumiecie to pub a pub, to były mordownie po prostu i…no nie tylko, bardzo szybko się przesiadłem też na kluby studenckie. Ale te puby to był sam początek. Ja grałem takie smętne piosenki, właściwie dla siebie, żeby nie myśleć o przykrych dla mnie rzeczach, ale ludzie zaczęli tego słuchać, coś ważnego przeżywali i tak się, nie powiem samo, bo samo nic się nie dzieje, ale bez mojego planu i jakiejś wielkiej determinacji to się zaczęło toczyć i dopiero po dwóch albo trzech latach zorientowałem się, że to, co robię, to, że mogę pisać piosenki, wiersze, za chwilę też zacząłem pisać felietony, że to mnie pasjonuje, że w tym się odnajduję i że to jest coś dla mnie bardzo ważnego i fajnego. I właśnie po dwóch, trzech latach zorientowałem się, że chcę to robić, że to jest jakiś rodzaj mojego powołania, że to mnie określa. Ale naprawdę musiało minąć sporo czasu zanim ja sam odkryłem, co się ze mną dzieje.
T: To jest ciekawe, bo bardzo często, nawet w rozmowach, które w ostatnim roku leciały na podcaście Stacja Zmiana, jednak taki dość mocny nacisk kładą rozmówcy i my chyba też na to, żeby tak planować, przemyśleć, rozpisać na kartce. Jesteś dowodem na to, że można po prostu pokochać sytuację, w której trochę się przypadkiem, ty wykluczasz przypadek, znajdujesz się i zaczynasz mościć sobie w tym otoczeniu, które jest, zaczynasz sobie wydreptywać to swoje powołanie.
TŻ: Być może mącę tu waszą koncepcję…
T: Nie, nie, fajnie, że jest ktoś, ktoś inaczej…że nie każdego droga musi być taka zaplanowana z góry, z planem realizacji na dziesięć lat.
TŻ: Więc ja jestem…rzeczywiście zgadzam się z tobą, nie wierzę w przypadki, ale zostawiając tę sprawę na boku, przynajmniej na moment, chcę powiedzieć, że jestem przykładem tego, że człowiek może być zaskakiwany przez życie, przez Pana Boga i ja miałem zupełnie inne plany na swoje życie. Byłem wtedy bardzo, bardzo, bardzo młodym mężczyzną i planowałem robić coś zupełnie innego. Proszę nie pytajcie mnie co. To wszystko się załamało dla mnie w bardzo dramatycznych okolicznościach i nie miałem zupełnie pomysłu na swoje życie. Tak jak powiedziałem, ktoś mi życzliwy powiedział: „Słuchaj, spróbuj grać i śpiewać” i tak się zaczęło.
K: Też jednym z takich zdań, które wyciągnę tutaj, coś takiego napisałeś: „Jestem szczęśliwy, że już tyle lat, bez żadnej przerwy, mogę robić swoją robotę i że nauczyłem się gdzieś w między czasie z nikim nie porównywać, nie zazdrościć, nie ścigać, ani nie oglądać na mody, trendy, koniunktury”. I powiem ci szczerze, że kiedy to przeczytałam, to pomyślałam sobie: o ja cię, ty musiałeś naprawdę dostać w tyłek, bo takie lekcje, żeby umieć się nie porównywać, żeby nie patrzeć na koniunkturę i modę, to są bardzo, bardzo trudne lekcje.
TŻ: No to żeś trochę sięgnęła głeboko, ale sam sobie jestem winien, bo to…no dobrze będę się tłumaczył.
Rzeczywiście tak myślę, rzeczywiście bardzo mocno dostałem w tyłek, nie chciałbym mówić o szczegółach, bo to są dla mnie ciągle, mimo upływu trzydziestu lat, bardzo bolesne rzeczy, ale tak było. Nisko upadłem. Upadłem czemu? Właśnie dlatego, że byłem młody, a co za tym idzie głupi i pochopny, ale też, żeby się samemu nie biczować powiem, że tak się zadziało, ponieważ zderzyłem się z ludźmi, którzy postąpili ze mną podle i haniebnie. To jest życie, tak się plecie.
Rzeczywiście tak było, a jeśli rozpaczliwie szukasz możliwości utrzymania się na powierzchni, to działasz trochę na zasadzie: tonący brzytwy się chwyta. To jest bardzo prawdziwe powiedzenie. Ja na szczęście nie musiałem się chwytać brzytwy, ale chwyciłem się czegoś, co by mi pozwoliło przetrwać, nie myśleć o porażkach, a w zasadzie o czymkolwiek. No i właśnie taki był start, a dalszy ciąg jest jakby konsekwencją tego.
Tylko wiesz Kasiu, spróbuję wytłumaczyć tę sprawę w ten sposób: jeśli w pewnym momencie odkrywasz, że kochasz to, co robisz, że to ci sprawia frajdę, że się w tym odnajdujesz, że się w tym realizujesz, co więcej nieskromnie powiem, że docierają do ciebie feedbacki od ludzi, którzy ci dziękują i którzy mówią, że to jest ważne dla nich, to, co robię, dla niektórych nawet bardzo ważne, to to, przynajmniej u mnie, powoduje, że nie wolno się porównywać. To jest bardzo ważne, ponieważ, jeśli jest się w jakimś wymiarze, nawet niewielkim jak ja, osobą publiczną no to w naturalny sposób człowiek się wystawia na ostrzał i zawsze znajdą się ludzie, dla których będziesz kimś ważnym, dla których to, co robisz będzie ważne i zawsze znajdą się ludzie, którzy będą z ciebie szydzić albo tobą pogardzać, czy przynajmniej się nie zgadzać. W takiej sytuacji bardzo łatwo jest wpaść w taką huśtawkę emocjonalną. Jeśli do tego się jeszcze dorzuci drugą, ważną rzecz, że, jeśli jest się osobą publiczną, to zawsze znajdą się ludzie, którzy, choćby w tej samej profesji, którzy są bardziej znani, bardziej sławni, bardziej bogaci i bardziej lubiani niż ty. Ale również znajdą się tacy, którzy są mniej znani, mniej sławni, mniej bogaci, mniej lubiani niż ty. To również może prowadzić i często prowadzi tak zwanych artystów, nie tylko muzyków, do licznych załamań nerwowych, właśnie do huśtawki nastrojów. Stąd często artyści popadają w różne kłopoty związane z uzależnieniem od alkoholu, narkotyków. To niekoniecznie wynika z tego, że oni są zdeprawowani, ale to wynika z tego, że oni nie potrafią sobie poradzić ze stresem, który wynika z tych rzeczy, o których mówię.
Więc dla własnego komfortu, czy nawet powiedziałbym, że dla własnego ratunku pilnuję tego, żeby po pierwsze poczucie swojej godności i wartości szukać gdzie indziej, w kim innym, nie porównując się z innymi artystami. A po drugie, żeby nie porównywać się właśnie dlatego, żeby nie wpadać w tego typu emocjonalne pułapki. Jestem szczęśliwy z tym, co robię i robię to i koniec. Nie oglądam się, czy ktoś ma więcej osób na koncertach, czy więcej płyt sprzedaje, czy więcej książek.
K: Idę dalej.
TŻ: Rozgadałem się, przepraszam. Ale sama jesteś sobie winna.
K: Bardzo fajnie. To są bardzo ważne rzeczy i powiem ci, że wiele osób upada na tych rzeczach.
Jedną z rzeczy, którą powiedziałeś, od razu mi się skojarzyło. Teraz mamy taki czas, że dużo ludzi „publicznych”, dużo młodych wybiera takie życie, bo są na przykład youtuberami, bo są na przykład blogerami i bardzo często to, o czym powiedziałeś, muszą przeżywać. Myślę, że bardzo wielu naszych słuchaczy może się z tym zidentyfikować.
TŻ: Ale…Mogę jeszcze jedno zdanie?
K: Oczywiście.
TŻ: To jest naturalne, chciałbym trochę bronić tego typu osób, naturalną potrzebą człowieka jest szukanie własnej wartości w oczach innych ludzi. Tylko że to jest coś bardzo niebezpiecznego i coś bardzo złudnego. Jest takie powiedzenie, że popularność na pstrym koniu jeździ. W moim przekonaniu, nie wolno tego robić. Nie wolno poddawać się tego typu pokusom, dlatego że popularność jest rzeczą chwilową i można się emocjonalnie wykoleić, jeśli się szuka poczucia własnej wartości w innych ludziach.
K: Napisałeś też coś takiego: „Cieszę się także, że nigdy nie dałem się wciągnąć w politykę. To znaczy, przez te wszystkie lata nigdy nie wystąpiłem na żadnej imprezie reklamującej jakąkolwiek partię polityczną lub jakiegoś partyjnego kandydata”. Ale powiem ci Tomek, że twój Facebook pokazuje to, że śledzisz politykę i lubisz również często ją skomentować.
TŻ: Wszystko to prawda, ale zauważ Kasiu, że to są dwie, różne rzeczy. Ja mam swoje poglądy polityczne i, jak słusznie zauważyłaś, niekoniecznie się z nimi kryje. Choć też, no nie mam do siebie dystansu, ale mam wrażenie, że też tak przesadnie nie epatuję. Interesuję się polityką, ale polityka mnie interesuje bardziej od strony moralnej, etycznej niż same poglądy polityczne jako takie. Te mnie bawią mniej. Bardziej mnie fascynuje to, jak politycy się zachowują albo jakie jest podłoże tego, że myślą tak jak myślą, mówią tak jak mówią i zachowują się tak jak się zachowują. Ale, fakt, interesuje mnie to, natomiast podtrzymuję to, co napisałem, co zacytowałaś: nigdy nie wystąpiłem z koncertem, z wykładem, publicznie na partyjnej imprezie jakiejkolwiek partii, na wiecu jakiegokolwiek partyjnego kandydata na cokolwiek. Miałem takie propozycje, zawsze odmawiałem i zawsze będę odmawiał. Szczególnie, że w Polsce w tym względzie robi się tak toksycznie, że to byłoby wręcz zabójcze, gdybym zgodził się występować na tego typu zdarzeniach.
K: Ale tam, na twoim Facebooku, wrze czasami, bardzo dużo ludzi. Jak to w ogóle znosisz? Potrafisz, chociaż ja o tym zawsze wiedziałam, wiesz o tym, że ja cię od lat namawiałam do tego, żebyś blogował, a Tomek wybrał to, żeby dyskutować na Facebooku i sam jesteś sobie winny, że tam wrze.
T: Trochę uprzedził zmiany kulturowe, bo Facebook wyparł blogowanie de facto, przynajmniej publicystykę. Tego typu dyskusje żyją bardziej na Facebooku, skoro nawet zamykane są serwisy blogowe, jako przyczynę jest podawane właśnie rozkwit social mediów, gdzie przenosi się cała ta aktywność. Ale ja jestem osobą, która również żywo się tym interesuje, aczkolwiek staram się…wiem już dokładnie, że to jest bez sensu, wrzucanie, komentowanie, przekonywanie kogoś innego na Facebooku to jest…
K: Nie zasnę dopóki nie przekonam.
T:…jest to po prostu bez sensu. Czasami jak czytam twoje statusy, później już nie śledzę komentarzy, ale mam takie wrażenie, że ty wrzucasz, zamykasz klapę laptopa i idziesz sobie spokojnie spać, a tam się w tym worku kotłuje.
TŻ: Twoja obserwacja jest słuszna, podzielam pogląd, że dyskutowanie na Facebooku może nie zawsze, ale często nie ma sensu. Też się tego uczyłem, też niejeden błąd popełniłem, niejedno zdanie też na pewno niepotrzebnie napisałem dyskutując i mają taką nadzieję, że to ma sens. Nie chcę powiedzieć, że nigdy nie ma sensu, bo bym przesadził, ale często nie warto. Ale z drugiej strony nie masz racji mówiąc, że zamykam laptopa i idę na kawę. Ja jestem dosyć wrażliwą i przeżywam. Tylko, właśnie z racji tego, że jestem na Facebooku już wiele lat, nauczyłem się, że trzeba zdjąć te krótkie spodenki i wdziać długie. Nie można dać się wpuścić w taką dziecinadę, że mój post musi być tym ostatnim. To jest takie żałosne i ja to też obśmiewam. Bywam bardzo bezwzględny, kiedy ktoś obraża na mojej tablicy, a to naprawdę bardzo często się zdarza albo wykłóca się albo obraża innych, to ja takie posty kasuję. Oczywiście jest to gwoździem do trumny, bo skasowany post na Facebooku jest największą obrazą, ale ja bywam jeszcze bardziej perfidny i bezwzględny, ponieważ, jeżeli ktoś jest namolny, to ja go blokuję, czym zyskuję sobie wroga śmiertelnego do końca życia. Ale tak działam.
T: Jest ta funkcja przypomnień na Facebooku, która często po paru latach potrafi przypomnieć coś, kiedy człowiek dwa lub trzy lata przetrawił i podchodzi do tego zupełnie na spokojnie, to jednak ta funkcja jest bardzo przydatna. Ona też pozwala łapać taki dystans do pewnych swoich kłótni, wypowiedzi, również do tego, co szarpało, a po latach okazało się…
TŻ: Ale, jeśli pozwolisz, jeszcze jedno zdanie, bo chciałbym się w tym dookreślić. Generalnie lubię Facebooka, przy jego wszystkich mankamentach lubię i tak nie bardzo widzę sens dyskutować, a jeśli już to z umiarem. Natomiast wrzucanie swoich myśli, komentowanie rzeczywistości, to robię z premedytacją. To mnie dalej kręci.
T: Ja przyznaję, że czytelnikiem tych statusów zostałem zachęcony przez Kasię, ale przyznaję, że to, dla takiej osoby jak ja, jest ważne, że na Facebooku, w tym wszystkim pojawiają się poglądy, wypowiedzi, które są dla mnie takimi krawędziami, które ja łapię, że ja nie jestem z tym zupełnie sam z moimi przemyśleniami, że ktoś to potrafi ująć i ładnie ubrać w słowa, to jest też bardzo fajne. Ale że w tym wszystkim, co tam się pojawia to jednak ważne jest, że ma się takie grono ludzi, którzy podobnie myślą lub w podobny sposób są wrażliwi na świat, bo każdy z nas ma inne poglądy, ale jednak odbieramy pewne impulsy podobnie. W sumie jest ważne, żeby to pisać, zwłaszcza, jeśli ma się tą umiejętność, lekkość pióra to ważne, aby to od czasu do czasu publikować, bo sądząc po tych reakcjach nie da rady przejść obok tego obojętnie, bo jednak wiele ludzi musi…
TŻ: Ale, przepraszam, z tym sobie można poradzić. Ja już tych najbardziej zacietrzewionych poblokowałem, mam spokój.
T: Chociaż ja uważam, że to jest potrzebne i wiele osób myślę, że niepotrzebnie się obraża na social media, że tam nie ma po co. Jeśli mają coś do powiedzenia, jeśli świat miałby być trochę lepszy, łapaniem równowagi pomiędzy kiepską treścią, dobrą, etyczną, nieetyczną, to dlaczego nie wrzucić tą dobrą i etyczną.
TŻ: To jest jakiś rodzaj komunikowania się ze sobą. Od tego nie uciekniemy.
T: Tym bardziej, że duża część dnia się tam przeniosła.
TŻ: Tym bardziej.
K: Zwłaszcza, że Tomek, moim zdaniem, jesteś osobą, która kreuje te opinie. Jednak jesteś tym liderem opinii. Tak zawsze sobie myślałam czytając twoje felietony, twoje wiersze to jest takie miejsce…fajnie, że znalazłeś to miejsce, gdzie możesz się wypowiadać i dzielić z ludźmi.
TŻ: Lubię to, kręci mnie to, nie będę ukrywał.
T: Ale jak już zejdziemy z poglądów, opinii, takich rzeczy to mnie najbardziej interesuje, jak to jest, mówisz 1989 rok, dwa lata przed moją maturą, jak to jest całe życie…mam wrażenie, że życie takiego wędrownego grajka, używając przenośni oczywiście.
TŻ: To nie jest przenośnia.
T: To jest też stan pewnej permanentnej niepewności. Oczywiście masz tam pewien grafik zakontraktowanych czy zamówionych miejsc, w których wystąpisz, być może będziesz miał wenę, że coś napiszesz albo nie będziesz miał weny. Ale jednak nie masz umowy na czas nieokreślony i trzynastka nie będzie ci się należała jak psu miska jak na państwowej posadzie. Więc jak to jest żyć w takim stanie niepewności, nie możności zbyt dalekiego planowania?
TŻ: Trudno. To jest taka mniej fajna strona tego, co robię, to, o co zapytałeś i dobre słowo: niepewność.
Po pierwsze ja nigdy nie pracowałem na tak zwanym etacie. Ja nie znam takiej rzeczywistości, że masz jakąś pracę, lepiej czy gorzej płatną, ale ona jest i pierwszego czy któregoś innego dnia miesiąca dostajesz wypłatę. Ja nie znam takiej rzeczywistości. Ja w związku z tym, że od 1989 roku czyli prawie trzydzieści lat, wszystko, co znam, to jest niepewność, finansowa niepewność jutra, która determinuje cię do bycia odpowiedzialnym, zaradnym, przedsiębiorczym, ale przede wszystkim odpowiedzialnym, to bym podkreślił. Szczególnie w kontekście rodziny. Jak jest się singlem, to można zjeść mięso z konserwy i wyspać się na materacu, ale perspektywa się zmienia w momencie, kiedy się żenisz i potem, kiedy pojawiają się dzieci. To wywraca świat do góry nogami. Więc ta niepewność, o której wspomniałeś, uczy mnie przez cały czas bycia odpowiedzialnym. To oczywiście generuje stres, niestety, niefajna sprawa. Ale też jestem przykładem tego, że przez prawie trzydzieści lat można tak żyć i to, z drugiej strony, jest fascynujące życie. Przez 29 lat nigdy nie musiałem grać chałtur. Ja nie chcę powiedzieć, że granie chałtur jest czymś złym. Ja tylko chcę powiedzieć, że nigdy nie musiałem się rozdrabniać, a tym bardziej nigdy nie musiałem się w życiu zajmować czymś innym, to znaczy dorabiać pracując gdzie indziej. Ja przez prawie trzydzieści lat utrzymuję się z tego, co robię. A, jak powiedziałem, robię to, co kocham, więc myślę sobie, że, trochę niezręcznie tak o sobie mówić, ale to jest dosyć niezwykłe, ale można. Ja jestem chrześcijaninem, więc w związku z tym mam swój pogląd, dlaczego tak się dzieje. Ja to postrzegam w kategoriach bożej opieki i tego, że jestem mu wierny w tym, co robię i przede wszystkim jak żyję i Bóg, którego kocham, błogosławi mi również w ten sposób.
Ale, co chcę powiedzieć, powtórzę, niepewność jest dobrym słowem, ale to pociąga za sobą również pewien rodzaj fascynacji, bo bywały okresy, kiedy było ubogo, nawet bardzo, ale nigdy tak, żeby zęby w ścianę, nie było ani jednego takiego dnia, że budzę się i nie mam za co kupić mleka i bułek dla siebie czy dla dzieci. Nigdy tak nie było. Ale bywało różnie, bywało ubogo, ale też zdarzały się historie niespodziewanych kontraktów, niespodziewanych pieniędzy, niespodziewanych zdarzeń, kiedy człowiek mówi „Wow”, więc niespodzianki są w obie strony.
Ale to jest trudne. To jest ta trudna strona tego typu aktywności.
T: Ale z tego, co mówisz, to warto, bo wygląda na to, że…
TŻ: Wiesz co? Nie wiem.
T: To znaczy nie każdy pewnie jest w stanie, ale ty uważasz, że…
TŻ: Ja o sobie mogę powiedzieć, że warto. Ale nie wiem, czy to jest pomysł na życie dla każdego. Chyba raczej nie dla każdego.
K: Ja bym chciała wejść tutaj w tą myśl, którą powiedziałeś, o tej niespodziance. Bo tak myślę, że prawdopodobnie, tak sobie wyobrażam, trochę cię to zaskoczyło i tu wracam do 1994 roku i piosenki, hitu, który napisałeś dla żony: „Kochaj i dotykaj”. Nagle jesteś na czołówkach list przebojów, każdy chce znać gitarowe chwyty do tej piosenki, do tej pory. Jak przeglądałam, w internecie jest milion wersji tej piosenki, gdzie każdy chce zaśpiewać swojej dziewczynie właśnie tę piosenkę. Rozpocząłeś chyba w Polsce taki trend wyznawania miłości, pisania wierszy do swoich ukochanych. Teraz chciałam się ciebie zapytać, czy to pomogło ci w twojej karierze, czy raczej ci…tak się zastanawiałam, jak to jest, patrząc już na to, że tyle lat minęło? Jak na to patrzysz? Czy jak na taki moment, do którego chciałbyś wrócić, czy myślisz sobie: „Ok, był, w porządku. Biorę go”? Czy może coś za czym tęsknisz, może gdzieś ci tam w duszy czasami zagra, że może kiedyś jeszcze się uda, żeby mieć taki hit? Jak ty myślisz?
TŻ: Nie wspominam tego dobrze. Uwierzcie mi, że się nie zgrywam. To znaczy, z jednej strony powtórzę za tobą: było, fajnie, zdarzyło się, na pewno w jakimś sensie było pomocne, na pewno dzięki tej piosence dla niektórych do dziś dnia jestem rozpoznawalny, to wszystko fajnie. Natomiast ta otoczka, która się wiąże z dwoma, trzema latami, kiedy byłem na listach przebojów, bo ta piosenka pociągnęła za sobą popularność, nie już taką, kilku innych moich utworów, więc powiedzmy, byłem grany przez radia, źle to wspominam, dlatego że otarłem się wtedy o tak zwany show biznes i ja zupełnie nie pasuję do tego środowiska. To są absolutnie nie moje buty. Ja mam taką mocną potrzebę bycia niezależnym, a show biznes to jest tworzenie marionetek. To jest dla mnie coś tak koszmarnego. W tym wszystkim chodzi…Uogólniam, nie chcę się też znęcać. Dobrze mnie zrozumcie, w show biznesie chodzi o pieniądze i przy okazji o to, żeby ewentualnie być sławnym, zresztą jedno z drugim idzie w parze. Ale kasa to jest coś, co ten show biznes napędza i wszystko jest temu podporządkowane. Więc zderzyłem się z tym, przez moment tam funkcjonowałem i sytuacje typu, że przedziałek ma być w tę stronę, do tej kamery mam się uśmiechnąć, „panie Tomaszu, pan ma powiedzieć to i to i to” było dla mnie tak koszmarnym, czułem się jak pacynka w czyichś rękach. Jak ja to źle wspominam. A potem jeszcze przyszły propozycje, mówię teraz o rzeczach dla mnie trudnych, propozycje z kilku ówczesnych stajni muzycznych, no bo rzeczywiście to był przebój, nie będę fałszywie skromny, to był przebój, myślę o tej piosence „Kochaj mnie i dotykaj” i przyszły propozycje bardzo kuszące finansowo, żeby nagrywać kolejne utwory, płyty u kogoś tam. Ale panowie, którzy mnie to proponowali, mówili: „No dobrze, ale tutaj chcielibyśmy ingerować w teksty. To ma być o tym, to ma być o tym, to ma być o tym” i to był właśnie 1994 rok, czyli pierwsze lata wolności, ja mówię „Panowie, ale jeszcze parę lat temu był w Polsce realny socjalizm. Wreszcie żeśmy się z tego wygrzebali i teraz wy będziecie mi dyktować, o czym ja mam piosenki pisać?! Nie, nie, nie”. No i oczywiście to było bardzo źle przyjęte, rozstaliśmy się i to zostało skomentowane, że mam bardzo wygórowane mniemanie o sobie, że jestem pyszałkiem, który odrzuca tak intratne propozycje. To w sensie show biznesowym pogrzebało dalszą moją karierę. W sensie show biznesowym jestem nikim, ale po stokroć wolę być nikim i pisać to, o czym chcę i jak chcę niż uczestniczyć w czymś takim. To jest dla mnie coś absolutnie nie do przyjęcia. Nie chcę tego potępiać, bo na pewno są tacy ludzie, którzy potrafią się w tym odnaleźć, potrafią się w tym zrealizować. Ja do kogoś takiego nie należę.
Więc reasumując: fajnie, że było, ale never again.
K: Bardzo ciekawa i mądra odpowiedź. A chciałam cię zapytać o to, bo tak sobie wyobrażam, że ta decyzja, patrząc na życie różnych ludzi, patrząc z perspektywy swojego doświadczenia, że prawdopodobnie twoja decyzja o tym, że jednak nie wszedłeś w ten show biznes, czy to może być sukces tego, że osiągnąłeś inny sukces w swoim życiu, ten taki niewidzialny, to na przykład, że jesteś mężem jednej żony, że masz dzieci, które są dobrze wychowane i jakoś sobie tam radzą w życiu?
TŻ: Hm.
K: No właśnie, gdzie tu jest clou, że jednak to się dzieje? Patrz w tym show biznesie ludzie rzadko mają jedną żonę, często później wpadają, jak mówisz, w takie stresowe sytuacje i później coś im się poplącze.
TŻ: Powiem CI Kasiu, że trochę jestem zakłopotany, bo nie do końca wiem, jak na tak postawione pytanie odpowiedzieć.
Po pierwsze rzeczywiście jestem szczęśliwcem, także dlatego że od wielu, wielu lat jestem szczęśliwie ożeniony. Kocham moją żonę, jestem przez nią kochany i to sprawia, że jestem niezwykle szczęśliwy. Mamy dwójkę dzieci, kochamy je, jesteśmy kochającą się rodziną, coś co jest nie do przecenienia.
K: I też właściwie jest rzadkością teraz.
TŻ: Jeśli masz rację, to smutne to jest.
W każdym razie tak, kocham i jestem kochany niezmiennie od 25 lat i to jest na pewno wielki sukces. Na pewno większy niż moje jakieś tam poczynania artystyczne. Natomiast jak to skorelować z tym, o czym mówiliśmy wcześniej, z tym, że nie tkwię w show biznesie, trudno mi powiedzieć. Na pewno to środowisko napędza siebie do różnych rzeczy, niekoniecznie dobrych. Być może taka lekkość w zmianie partnerów życiowych nie bierze się znikąd. Być może wynika właśnie z tego, że takie zasady gry tam obowiązują. Ale przecież każdy z nas żyje, tak jak chce i jak potrafi, więc też nie chciałbym tak jednoznacznie powiedzieć, że winne są okoliczności, winne jest środowisko. To oczywiście może mieć i często ma na nas wpływ, ale na końcu to my podejmujemy decyzje, jakimi chcemy być, jak chcemy żyć, na co się decydujemy. Byłem… stosunkowo krótko tkwiłem w show biznesie, więc nie wiem, jak ci do końca odpowiedzieć.
K: A może, tak jak się zastanawialiśmy z Tomkiem nad pytaniem, czy zadać ci pytanie, jakim sukcesem jest mieć dobre małżeństwo? Czy ty masz jakieś recepty, jak to zrobić, jeżeli ktoś słuchałby nas stojąc na progu życia i myśląc o tym, że chce to życie dobrze poukładać?
TŻ: Wiesz co, jeśli ktoś mnie pyta o recepty życiowe, to ja się od razu niezręcznie czuję. Nie jestem od tego, żeby komukolwiek dawać rady życiowe. Ale, żeby się nie wykpić, spróbuję odpowiedzieć tak: po pierwsze, jakby to banalnie nie zabrzmiało, miłość jest tutaj absolutnym kluczem do spełnionego małżeństwa, do spełnionego związku. Jeśli chcesz się z kimś związać, to musisz być absolutnie pewien, pewna tego, że kochasz i jesteś kochany, kochana. Jeśli nie jesteś pewny, czy kochasz, to znaczy, że nie kochasz. Chcę to bardzo mocno podkreślić. Miłość jest ogniem. Jeśli masz wątpliwości, czy kochasz, to nie kochasz. Więc trzeba mieć pewność, że kochasz, to jest absolutny fundament. Dalszy ciąg jest jakby naturalną wynikową tego, bo oczywiście miłości w praktyce trzeba się uczyć całe życie, nie można poprzestać na tych przysłowiowych motylkach w brzuchu. To jest fajne, ale też infantylne. Miłość to jest zdecydowanie coś więcej niż motylki w brzuchu, choć motylki w brzuchu warto pielęgnować i można je mieć także w starszym wieku. Ale miłość to nie są tylko infantylne porywy serca. Więc o miłość trzeba dbać, miłość trzeba pielęgnować, miłości trzeba się całe życie uczyć. Ale ona musi być, żeby móc ją pielęgnować, móc się jej uczyć.
Natomiast ludzie, mam takie wrażenie, że wiążą się ze sobą zbyt pochopnie. Bo się boją samotności, nie chcą być sami, bo to nie jest modne. Choć to chyba się zmienia, w dobie robienia karier, bycie singlem chyba zaczyna być trendy. To są takie paradoksy, których ja już nie rozumiem, jestem chyba za stary.
Ale jeszcze raz podkreślam, miłość jest absolutnie kluczem do wszystkiego. Trzeba być pewnym, że się kogoś kocha, żeby mieć nadzieję na szczęśliwą relację, szczęśliwy związek.
K: Jeszcze taką myśl mam a propos twojego życia, że zazwyczaj osoby, które nas słuchają na tej Stacji Zmiana mogą mieć takie różne zakręty życiowe i być może właśnie… rozmawialiśmy o tym kiedyś, że ludzie kończą studia, wyuczyli się czegoś, idą w kierunku konkretnej rzeczy, konkretnego biznesu, idą torem swojej kariery tak jak to zostało ukształtowane i bardzo często dopiero po trzydziestce dochodzi do głowy, że pozostawili za sobą jakąś pasję, że marzyli o tym, żeby się tym zajmować i okazuje się, że muszą swoje życie zrewidować. Niestety tak to bywa, że, psychologowie też to opisują, że po trzydziestym piątym roku życia zaczyna się taki większy dołek w życiu, że gdzieś tam się zatrzymują. Ale z tego, co widzę, to ty opowiadasz, że od razu, może dzięki temu, że miałeś obok siebie tych mądrych ludzi, że ci podpowiedzieli i poszedłeś za swoją pasją. Mimo tego mówisz też o wysokiej cenie, jaką płacisz, czyli swoim stresie. Czyli tak sobie wyobrażam, że u ciebie ta Stacja Zmiana jest troszeczkę taka permanentna ze względu na to, że troszeczkę inaczej przebiega niż klasycznie u ludzi, bo ty jednak jesteś artystą, jesteś jakby w innym worku, a większość naszego społeczeństwa idzie po równi, trzyma się na górze, potem upada, ma ten dołek, bo gdzieś to musi się wyrównać. U ciebie ta niepewność jest taka, powiedziałabym, cykliczna i dlatego chciałabym, żebyś…może masz jakieś patenty, masz jakieś swoje osobiste pomysły, jak radzić sobie ze stresem, z dużą niepewnością, z tym że, no czasami stajesz przed dużymi wyzwaniami, wiadomo, że różnie to bywa, jeśli chodzi o zdrowie. Jak ty sobie z tym radzisz? Czy masz może jakieś patenty, które mogłyby pomóc naszym słuchaczom, że mogliby to też zaimplementować w swoim życiu?
TŻ: Hm, ja nie wiem, czy istnieje taka recepta uniwersalna. Wydaje mi się, że nie istnieje.
K: Nie istnieje.
TŻ: Każdy z nas ma inną wrażliwość, inne postrzeganie świata, siebie, innych ludzi. A poza tym świat, w którym przyszło nam żyć dostarcza nam coraz więcej powodów do stresu, niezależnie nawet od nas samych.
Ale, żeby się nie wykpić, spróbuję coś powiedzieć. Odnoszę to do siebie, warto jest żyć tak, aby robić coś, co mnie, no najlepiej, fascynuje, coś co kocham albo przynajmniej dążyć do tego, ponieważ to wtedy daje taki naturalny napęd. Żyjemy w coraz bardziej konsumpcyjnym społeczeństwie. Każda reklama wpycha nas w ten sposób myślenia i życia: musimy mieć najnowszy model pralki, ponieważ jeśli nie masz takiej pralki, która zważy dwie pary majtek i jedną parę skarpetek, ile wody w związku z tym musi zaaplikować do tego prania, nie jesteś nowoczesną panią domu. To jest głupie, ale, czego by się nie dotknąć, reklama działać w ten sposób, że wymusza na nas pragnienia, żeby mieć to i to i to i jeszcze tamto i jeszcze gdzieś tam pojechać i coś zobaczyć. To określa nas w oczach innych ludzi i też w naszych własnych. W moim przekonaniu to jest zabójcze, ponieważ efekt jest taki, że, powiem banałem, ale taka jest prawda, pracujemy zbyt długo, zbyt często po to, żeby mieć wciąż coś nowego. Efekt jest taki, że jesteśmy przemęczeni, jesteśmy zestresowani i nie potrafimy się nawet ucieszyć z tego, że możemy coś mieć. Na tym cierpią też nasze relacje rodzinne i w ogóle międzyludzkie, ale rodzinne w pierwszej kolejności. Nie mamy czasu dla siebie, to jest zabójcze dla małżeństw. Nie mamy czasu dla naszych dzieci. I potem lata mijają i człowiek patrzy na swoje życie i zadaje sobie pytanie, po co mi to wszystko, co z tego wynika. Jestem facetem, więc może powiem coś, co dla facetów będzie lepiej zrozumiałe niż dla kobiet. Jak długo cieszy mnie myśl o moim nowym samochodzie, na który oszczędzam, zbieram, czy który chcę mieć, jak długo taki samochód mnie cieszy? Właśnie tak długo, jak go jeszcze nie kupiłem. W momencie, kiedy go kupiłem, to cieszę się nim dzień, tydzień i potem już chciałbym mieć kolejny samochód. To jest pułapka, w którą wpadamy będąc częścią konsumpcyjnego społeczeństwa. To nas zabija, więc reasumując…nie chcę idealizować, wiem, że nie sposób się od tego w 100% wyzwolić, poza tym prawdą jest też, że wiele rzeczy potrzebujemy, że warto zbierać pieniądze, aby na przykład zwiedzać świat, to jest coś, co nas fascynuje z moją żoną, ale ważne jest, żeby wytyczyć sobie granice, których nie warto przekraczać, bo można przegrać życie. Prawdą jest, że nadzy się rodzimy i nadzy umieramy.
K: Tomasz, chciałabym też, żebyś przybliżył naszym słuchaczom swoją twórczość, gdzie można by było ciebie posłuchać albo poczytać twoje wiersze albo pośledzić, poskrolować. Jak to wygląda teraz? Wydałeś ostatnio płytę „Atrofia…
TŻ:…doczesności”
K: doczesności”. Czy możesz coś o niej powiedzieć, zachęcić do posłuchania?
TŻ: „Atrofia doczesności” to jest już mój trzynasty krążek w dorobku. Płyta, jeśli chodzi o estetykę muzyczną, nawiązuje do tzw art rocka czy rocka progresywnego, natomiast w warstwie tekstowej główna myśl, główny wątek, który się przewija przez tę płytę to jest właśnie kwestia przemijania. Przemijanie, w związku z tym, że robię się starszym panem, fascynuje mnie coraz bardziej. Temat trudny, ale fascynujący, przemijanie. Więc ja się tam z przemijaniem zmagam czy zajmuję, nie tylko, ale powiedzmy, że to jest taki leitmotiv tej płyty.
Płyta jest trudno dostępna, dlatego jestem niszowym artystą, ale można ją zdobyć. Zapraszam na moje strony, choćby na Facebooku, tam są linki, można zamawiać te płytę, tak jak wszystkie inne również.
Gdzie mnie można spotkać? No gram po całej Polsce całe mnóstwo mało ważnych, maleńkich, kameralnych koncertów w klubach studenckich, w domach kultury, no w bardzo różnych miejscach. Najlepiej śledzić to, co robię, posługując się internetem. Tak więc zapraszam na moje strony internetowe i na Facebooka. Można tam znaleźć mnie łatwo wystukując albo Tomek Żółtko albo Tomasz Żółtko i tam informuję o swoich poczynaniach, gdzie i kiedy, co, jak. Zapraszam.
K: Super, ja również zapraszam i też mówię wam, że Tomek naprawdę potrafi zainspirować. Słyszeliście, Tomek Nadolny był poruszony tym, że poczytuje Tomka i to jest fajne.
Cieszę się, że zacząłeś pisać regularnie i fajnie jest tego poczytać.
Jeszcze jedno mam pytanie do ciebie. Czy wy jesteście taką artystyczną rodziną, czy jesteście taką klasyczną rodziną? Jak to wygląda?
TŻ: Wiesz co, nie wiem, co do końca oznacza być klasyczną rodziną…
K: Klasyczna to taka, którą widzimy w amerykańskich filmach.
TŻ: Nie, nie, to klasyczną nie jesteśmy. To w takim razie jesteśmy zdecydowanie artystyczną rodziną. Moja żona też jest artystką. Moja żona zajmuje się teatrem, jest dyplomowaną aktorką teatralną, ale też zajmuje się reżyserią, wykłada, uczy interpretacji tekstu, dykcji. Zajmuje się też logistyką różnych występów teatralnych. Więc nasze życie jest na pewno życiem, jakby to powiedzieć, wariackim, jeśli to znaczy artystycznym to artystycznym. Nasze dzieci, szczególnie córka, starsza, już pisze wiersze. Pochwalę się. Stołeczne miasto Kraków drukuje moją nastoletnią córkę i jej wiersze ukazują się drukiem w różnych zbiorach poezji wydawanych przez Kraków. Duma rozpiera mi piersi.
Więc jesteśmy pewnie rodziną artystyczną, tylko wiesz, ja nie do końca zadaję sobie trudu, żeby zdefiniować, co to znaczy być artystyczną rodziną i mało na ten temat myślę. Ale pewnie jest tak, jak mówię.
K: A twój talent, że masz taką zdolność pisania, tworzenia muzyki, ktoś był w twojej rodzinie obdarowany, czy to po prostu przyszło, że jesteś rodzynkiem w waszej rodzinie?
TŻ: Mój tata jest niewątpliwym humanistą i zawsze miał lekkie pióro, ale całe życie przepracował jako radca prawny. No trochę śpiewał w operze też, ale hm prawdę mówiąc, nie wiem, po kim to odziedziczyłem. Tak jak mówiłem na samym wstępie, to się urodziło i samego mnie zaskoczyło. Ja od dziecka lubiłem grać na gitarze, śpiewać, ale to było takie domorosłe. Owszem, odebrałem jakieś tam wykształcenie muzyczne, ale bardzo elementarne. Jak wspominałem, jestem absolwentem uczelni teologicznej, nie muzycznej. Więc jakieś tam wykształcenie muzyczne mam, ale bardzo elementarne i to tak się przy okazji mojego życia nastoletniego i wczesno dwudziestoletniego działo. Natomiast, jak powiedziałem, w pewnym momencie, dla mnie w dramatycznych okolicznościach ja się tym zająłem zawodowo. Zawodowo to znaczy zacząłem żyć z tego, co robię, tak rozumiem zawodostwo. I dopiero…to mnie tak wciągało pomaleńku. Ja powtórzę jeszcze raz, byłem w depresji, przechodziłem bardzo trudny okres w życiu i to, co mnie zajmowało, to, żeby jakoś się w tym wszystkim odnaleźć i nie myśleć o tym, co złe. Takie zapracowywanie się, to znaczy granie nieprzytomnie dużej ilości koncertów i pisanie, to był sposób na to, żeby nie myśleć o rzeczach dla mnie przykrych i trudnych. Dopiero po paru latach odkryłem, że ja cały jestem w tym. Okrzepłem, pozbierałem się emocjonalnie, duchowo i odkryłem, że mnie to kręci. Wtedy odkryłem, że piszę, piszę wiersze, felietony, że piszę piosenki, występuję i że jestem tym, kim jestem. Także to dla samego siebie było niespodzianką. Też nawiązując jeszcze do wstępu naszej rozmowy, ja tego nie zaplanowałem w żaden sposób.
K: Tomasz, chcieliśmy dzisiaj skończyć nasz podcast twoją piosenką. Wybrałam taki utwór „Nie dla herosów” z płyty „Nienasycenia” ze względu na to, że, tak jak mówisz o sobie, też mówisz o tym, że jesteś chrześcijaninem, że kochasz Boga, jesteś wdzięczny za każdy dzień, za to, co się dzieje i też on jest pełen informacji o tobie, tak bym powiedziała. O twoich zmaganiach, o tym, kim jesteś. Zastanawiałam się, czy to dalej jest aktualne dla ciebie? Czy ta piosenka jest…
TŻ: Nic się nie zdezaktualizowało. Dalej tak patrzę na świat, na Boga, na innych ludzi, na siebie, tak jak w tym utworze.
K: Myślałam też o tym, że to, co mnie poruszyło, może ze względu na to, że jestem kobietą, ale myślę sobie o tym, że faktycznie to jest taka sytuacja, że wyjeżdżasz z domu, jesteś gdzieś w trasie koncertowej, starasz się być wierny swojej żonie. Myślę sobie, że taka trasa to jest jednak duża pokusa, różne spotkania. Ty tam tak szczerze mówisz o tym. Naprawdę to było dla mnie takie poruszające. Kiedy sobie analizuję tę sytuację, to myślę sobie, że naprawdę musisz być takim herosem, ale mówisz, że nie dla herosów.
TŻ: Ale wiesz co…ten wątek wierności, chciałbym dwa zdania o tym powiedzieć. To są proste rzeczy, tylko myśmy pogłupieli. Jaki jest niezwykły zysk wynikający z wierności? Ja już pomijam taką oczywistość, że, jeśli kogoś kochasz, to jesteś mu wierna, wierny. Ale zostawiając tę oczywistą oczywistość, jak mówi klasyk, na boku to dopowiem jedną, ważną rzecz, też a propos stresu. Piękną rzeczą jest kłaść się w pustym hotelowym pokoju… nie lubię pustych hotelowych pokoi, bez żony, ale paradoksalnie piękną rzeczą jest układać się do snu w jakimś obcym miejscu z takim spokojnym poczuciem bezpieczeństwa, że wiesz, że twoja żona cię kocha i że nikt na moim miejscu, w naszej sypialni się tam nie znajduje i również ważną rzeczą jest świadomość, że moja żona wie, że w moim pokoju hotelowym nie ma innej kobiety. To poczucie bezpieczeństwa nie można zamienić na nic i nie można kupić za żadne pieniądze. Jak sobie radzić ze stresem? Być wiernym. Kochać i być wiernym.
K: Bardzo fajnie. Dziękuję ci Tomku za rozmowę.
TŻ: Ja dziękuję.
K: I zapraszam naszych słuchaczy do wysłuchania tej piosenki i myślę, że będziecie mieli wiele, wiele przemyśleń w związku z tym.