Ciekawa rozmowa z niezwykłą kobietą. Angelika Chimkowska opowiada o zrezygnowaniu z pracy w korporacji, poszukiwaniu najlepszej opcji, zmaganiu z pisaniem książki. Poruszamy temat naszej bytności w social mediach i rosnącym w siłę Linkedinie, by zakończyć tematem wychowywania dzieci w czasach pełnych wyzwań.
Angelika dwa lata temu rozstała się z korporacją, jak sama mówi, to był rozwód bez orzekania o winie. Teraz jest przedsiębiorczynią, skupiającą się na psychologii zmiany oraz Social Sellingu. Autorka książki “Psychologia zmiany w życiu i biznesie”.
Pewnego dnia Angelika Chimkowska siedząc w korporacyjnej kuchni na ulicy Domaniewskiej, gdy na zewnątrz było lato, pomyślała: Angelika!, chyba coś poszło nie tak. Siedzisz w ciemnej kuchni, w sercu Mordoru. Zarabiasz, a potem płacisz ludziom, by zajmowali się twoimi dziećmi. Musisz obrać inny kierunek życia.
Główna obawa? Nie będę umiała inaczej zarabiać pieniędzy niż w korporacji. Jeśli chcecie poznać dalszą część historii, wysłuchajcie tego podcastu.
Nasz podcast na podstawie książki Angeliki Chimkowskiej: https://bit.ly/2Gp54vJ
Rzuciłam Facebooka z natchnienia Angeliki: https://bit.ly/2Bqzr0s
Blog Angeliki Chimkowskiej: https://angelikacafe.com/
Szkolenia oraz książka Angeliki Chimkowskiej: https://chimkowska.com/
Linkedin Angeliki Chimkowskiej: Bądź w kontakcie na Linkedin
Professional Women’s Network: https://pwnglobal.net/
Angelika wspomina o efekcie Dunninga-Krugera: https://bit.ly/2tim3XY
Więcej o Kasi Bezubik, która wspierała Angelikę podczas pisania książki: https://bit.ly/2E2woND
Podczas rozmowy schodzimy na temat wychowania dzieci, więc wspominamy rozmowę z Bolkiem Drapellą: https://bit.ly/2TGPUVt
Kilka ciekawych myśli, które padły podczas rozmowy:
Większość z nas się boi, tylko niektórzy z nas mają odwagę działać pomimo strachu.
Profesjonalistom wydaje się, że to co wiedzą, jest dla wszystkich oczywiste.
Poszukiwanie świętego spokoju, miejsca wytchnienia, blokuje nas przed podjęciem zmiany z życiu.
W sytuacji jakiej się znajdujemy, trzeba przyjąć swój strach i wyjść mu naprzeciw: powiedzieć, strachu, wiem że jesteś, jak teraz mamy sobie poradzić?
Za Picassem: wena musi cię zastać przy pracy.
Daję sobie prawo do podejmowania błędnych decyzji, ale nauczyłam się przepraszać innych.
Bycie popularnym na Linkedin, Instagramie czy Twitterze, jest jak bycie bogatym w Monopoly.
Nie buduje się domu na nieswojej ziemi. Linkedin, Instagram, Facebook, to nie jest nasza ziemia.
Social media uruchamiają w nas pętlę dopaminową, zbudowaną na grywalizacji w postaci komentarzy i lajków. Wszystko po to, byśmy się od tego uzależnili.
Jak możesz słuchać podcastu?
Możesz słuchać na tym blogu.
Ale możesz też słuchać nas na dowolnym odtwarzaczu mp3. Plik powinieneś pobrać z tego bloga, a następnie wgrać go na swój odtwarzacz.
Z wygody polecamy ostatni sposób, czyli słuchanie podcastów na swoim smartfonie. Robimy podobnie i jesteśmy zadowoleni, ponieważ ulubione podcasty można mieć ze sobą, by słuchać je w każdym miejscu i dowolnym czasie.
Śledź podcast Stacja zmiana na: iTunes | Android | SoundCloud | Twitter | Overcast | RSS
Prosimy, oceń nasz podcast
Jeżeli zechcesz nam w jakiś sposób podziękować za naszą pracę, najlepszym sposobem, będzie pozostawienie opinii w iTunes.
Dzięki temu, że to zrobisz, podcast Stacja Zmiana będzie widoczny i ułatwi nam docieranie do słuchaczy.
Możesz to zrobić klikając na linka poniżej:
Transkrypcja:
Katarzyna Michałowska: Dzień dobry. Witamy na Stacji Zmiana.
Wita was Katarzyna Michałowska…
Tomasz Nadolny: I Tomek Nadolny
Katarzyna Michałowska: Oraz nasz gość. Jesteśmy w Konstancinie. Musicie sobie wyobrazić, że siedzimy w kawiarnii, więc będziemy słyszeć różne odgłosy, które są wokół nas: parzenia kawy, rozmów osób, które się obok znajdują.
Naszym gościem jest dzisiaj Angelika Chimkowska.
Angelika Chimkowska: Dzień dobry.
Katarzyna Michałowska: Dzień dobry.
Tomasz Nadolny: W ogóle nam zamówiła słońce.
Katarzyna Michałowska: Tak, tak, mamy przepiękne słońce. W Warszawie nie ma smogu, więc jest super.
Angeliko, ciężko byłoby nam opisać, czym się zajmujesz. Jesteś kobietą wielu pasji.
Jakbyś mogła coś opowiedzieć o sobie naszym słuchaczom, jak ty uważasz, to byłoby nam bardzo miło.
Angelika Chimkowska: Może aspekt zawodowy.
Zawodowo mówię o sobie, że jestem marketingowcem nawróconym na sprzedaż, ponieważ skończyła studia marketingowe i przez pierwsze osiem lat swojej kariery zawodowej pracowałam w różnych korporacjach będąc brand menadżerem kochając swoje marki miłością absolutną. I w pewnym momencie mojej kariery nastąpiło coś, co w korporacji nazywa się “job rotation”, czyli to jest taki moment, kiedy ktoś oferuje ci przejście do innego działu na jakiś z góry określony czas po to, żeby tam nabyć pewnych umiejętności.
Kiedy w przyszłości będziesz zarządzał firmą, będziesz wiedział, jak wygląda praca w każdym z tych działów. Oczywiście kiedy to usłyszałam jako marketingowiec, spodziewałam się awansu, dla mnie to było jak przejście na ciemną stronę mocy.
Ale pomyślałam sobie, że już nigdy nie usłyszę na spotkaniu z działem sprzedaży: “Ty nigdy nie zrozumiesz, co znaczy praca w sprzedaży. Nie wiesz, co znaczy praca z klientem. Nie wiesz, co to target”, więc poszłam.
Oczywiście strasznie mnie to przeciągnęło. Pierwsze pół roku było masakrą. Po roku zdobyłam pierwsze nagrody za sprzedaż i paradoksalnie nigdy już do marketingu nie wróciłam.
Później zajmowałam się strategiami sprzedażowo-marketingowymi. Łączyłam te dwie umiejętności, bo to jest coś unikalne na rynku u ludzi, którzy są marketingowcami mają doświadczenie sprzedażowe. I mniej więcej dwa lata temu, niedługo miną dwa lata, jak nastąpił mój rozwód bez orzekania o winie z korporacją. I to był taki czas, w którym postanowiłam zostać przedsiębiorcą.
Więc teraz jestem przedsiębiorczynią, która w głównej mierze zajmuje się nadal zarządzaniem zmianą i pracą nad zmianą w firmach, ale też mniej więcej od roku zajmuję się czymś, co się nazywa “social selling”, czyli sprzedażą przez social media, głównie przez Linkedin. To jest taka przestrzeń, w której chyba najbardziej się teraz rozwijam, która mnie pasjonuje i pozwala mi wykorzystać właśnie i marketing i sprzedaż w praktyce.
A nie-zawodowo to jestem mamą trojga dzieci mieszkającą właśnie w Konstancinie, która ma z tym dużą radość, bo taki zwrot w mojej karierze zawodowej, też decyzja…na to złożyło się wiele rzeczy, ale pamiętam któregoś dnia siedząc w ciemnej korporacyjnej kuchni, w sercu Mordoru na Domaniewskiej, było lato i pomyślałam sobie “Angelika, chyba coś poszło nie tak”. Użyłam tam takiego mało kulturalnego słowa pomiędzy słowami. “Zobacz, siedzisz w ciemnej korporacyjnej kuchni i płacisz ludziom, żeby zajmowali się twoimi dziećmi i mieszkali w twoim domu w Konstancinie. A ty? Co ty tutaj robisz?”.
To był taki punkt zwrotny, kiedy pomyślałam sobie, że może pójdę i obiorę inny kierunek. Główna obawa, jaką miałam w tamtym momencie, umiałam zarabiać pieniądze tylko pracując w korporacji, więc zastanawiałam się, czy potrafię inaczej zarobić pieniądze, czy będę w stanie utrzymać siebie, naszą rodzinę, trójkę dzieci. Oczywiście mam męża, ale biorę odpowiedzialność za całą naszą rodzinę.
To był taki punkt zwrotny, który doprowadził wieloma stacjami do miejsca, w którym jestem obecnie.
Katarzyna Michałowska: Bardzo ci dziękuję Angeliko, że to powiedziałaś, bo wydaje mi się, że wiele kobiet, które dziś rozpoczęły swoją karierę, pracują w korporacji i też znam takie przyjaciółki, koleżanki, to jest to pytanie, o którym mówisz, to jest ta ciemna kuchnia, gdzie w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że nie mamy relacji z dzieckiem albo babcia się zajmuje i gdzie jest ten czas. Tak naprawdę wykazałaś się odwagą, żeby to zmienić.
Jak to przeszło, ten moment od tej czarnej kuchni do tego, że jednak podjęłaś te kroki? Czy od razu złożyłaś wymówienie…
Angelika Chimkowska: Nie…
Katarzyna Michałowska:…czy to trochę trwało?
Angelika Chimkowska: Myślę, że od tego czasu półtora roku przynajmniej i złożyło się na to wiele elementów.
Wiele elementów też takich, że zaczęłam się wtedy zastanawiać, co ja bym mogła już teraz robić.
I chciałabym powiedzieć, że takie wątpliwości dotyczą osób różnych, niezależnie od tego, jakie masz wykształcenie, jakie masz doświadczenia. Dlatego że my wchodzimy w zupełnie nową sytuację.
Ja wtedy byłam już po MBA, zaawansowanych studiach biznesowych, elitarnych, ja pracowałam w korporacji, pracowałam w sprzedaży i pomimo tego trawiły mnie wątpliwości, czy sobie poradzę.
Więc jeżeli ktoś słucha i myśli sobie, że istnieją ludzie, którzy nie mają takich wątpliwości, to nie. Większość z nas boi się, tylko niektórzy mają odwagę działać pomimo strachu.
Właściwie nie znam ludzi, którzy się nie boją, bo ten strach towarzyszy nam za każdym razem.
Teraz, kiedy prowadzę już działalność, kiedy jest już stabilniej, kiedy mam już dochody, kiedy nie muszę się martwić o kolejny miesiąc, to mam strach przed wejściem na kolejny etap, gdzie muszę zatrudnić ludzi, zastanawiam się, kogo zatrudnić, w którym kierunku pójść, którą z propozycji wybrać, która będzie właściwa. Więc ten strach, te obawy nadal są, tylko na innych przestrzeniach.
Odpowiadając na pytanie, jak to się wydarzyło u mnie, ja zaczęłam robić dodatkowe rzeczy. Pojawiła się na mojej drodze organizacja Professional Women Network, międzynarodowa organizacja wspierająca kobiety zawodowo. Ja stałam się mentorką wspierającą inne kobiety w ich karierach zawodowych. I dając to, co wtedy już miałam, zobaczyłam, że dla innych to jest nowe, to jest ciekawe, to jest zaskakujące, takich rzeczy nie wiedzą.
Trzeba wiedzieć, jest takie prawo Krugera-Dunninga, nazwane też kreską wiedzy, czyli im więcej wiesz tym masz mniejszą pewność siebie, bo ona wynika z twojej świadomości tego, że wiesz, jak dużo jeszcze jest do nauczenia.
Nam, ludziom, którzy dużo już wiedzą, profesjonalistom wydaje się, że dla wszystkich to jest oczywiste, że tu nie ma w ogóle sensu z takim komunikatem wyskakiwać, bo wyjdziemy na osoby mało obyte.
Nie. Jeżeli tak myślisz, to, po pierwsze, zastanów się, czy ciebie nie dotyka klęska wiedzy, a po drugie wyjdź z tym komunikatem w jakieś bezpieczne miejsce: do znajomych, w social mediach. Post zawsze można usunąć, nagraj krótki filmik na instagramie, który ma tylko dwadzieścia cztery godziny, instastory. Wrzuć ten komunikat i zobacz, jak ludzie na to reagują. Czy dla nich jest to coś nowego, czy nie? Czy rzeczywiście dotyka cię klęska wiedzy?
Ja odkryłam…wydawało mi się, że nie mam zbyt wiele do zaoferowania, a dla ludzi to było enough, wręcz więcej niż enough.
To był taki początek, kiedy ja aktywnie zaczęłam się dzielić wiedzą, zaczęłam występować. Trafiłam do stowarzyszenia profesjonalnych mówców, tam wygrałam konkurs, zostałam członkinią tego stowarzyszenia, więc więcej miałam okazji bywać w różnych miejscach.
W urodziny 2015 roku, w moje urodziny przyszedł do mnie mail, na moją skrzynkę blogową pod tytułem: “Proszę pani, pani Angeliko, my byśmy chcieli wydać pani książkę”. Odpowiedziałam, że to świetnie, ale ja nie mam książki do wydania, więc w odpowiedzi dostałam, że proszę ją napisać, a my ją wydamy.
Katarzyna Michałowska: Niesamowite.
Angelika Chimkowska: Ja sobie pomyślałam “Fajnie, ale nie z wami”. Dlatego że ja lubię podchodzić do swojego życia w taki sposób, że jak ma się coś wydarzyć ważnego, dużego to ja sobie myślę “Angelika, ale jakie jest twoje marzenie? O czym tak naprawdę marzysz i jak chciałabyś, żeby to wyglądało? Może boisz się nawet to marzenie wypowiedzieć, żeby, po pierwsze, nie spotkać się z takim rozczarowaniem, kiedy to się nie wydarzy, nie spotkać się z zawiścią innych osób. Ale pomyśl sobie: gdybyś miała wydać książkę, z kim byś chciała tę książkę wydać?”.
Pomyślałam o dwóch wydawnictwach, o Onepress i MT Biznes. I o MT Biznes szczególnie pomyślałam, dlatego że MT Biznes wydał moją ulubioną w ostatnim czasie książkę “Esencjalista” i pomyślałam sobie “Wow, jeżeli oni by wydali moją książkę, to byłaby na jednej półce z moim ulubionym autorem i książką, która dużo dobrego zrobiła w moim życiu” i napisałam propozycję wydawniczą do tych dwóch wydawnictw modląc się, żeby chociaż jedno się zgodziło.
Zgodziły się dwa, więc musiałam wybierać. I ten przełom i właśnie teraz taka dla kobiet rzecz, bo wszyscy mnie pytają, jak to ja, matka trojga dzieci, mogłam napisać książkę? To było bardzo praktyczno-strategiczne, to znaczy, kiedy ja dostałam w te urodziny tę propozycję napisania książki, zeszłam na dół do mojej rodziny. Wtedy mieszkała jeszcze z nami moja mama, ja miałam wtedy dzieci w wieku 5, 3 i 4 miesiące. Powiedziałam “Słuchajcie, dzisiaj są moje urodziny. Nie chcę od was żadnego prezentu, tylko chcę, żebyście każdego dnia dali mi dwie godziny, żebym mogła pisać książkę, bo właśnie podjęłam decyzję, że napiszę książkę. Jeszcze nie wiem, z kim ją wydam, ale ją napiszę” i wtedy moja mama powiedziała “Dobrze, to ja się zgadzam, żeby dwie godziny dziennie zajmować się Leonem, żebyś mogła pisać tę książkę”.
Pisałam ją od tego grudnia do dokładnie 12 sierpnia, pamiętam to doskonale, dlatego że 13 sierpnia wyjeżdżaliśmy na urlop i moje dzieci były strasznie nakręcone,… oczywiście te, które umiały już mówić…że jedziemy i mniej więcej od czerwca, każdego dnia pytały mnie: “Mamo, czy napisałaś już książkę?”, ponieważ wiedziały, że, kiedy skończę pisać książkę, to jest ten czas, kiedy pojedziemy na wakacje.
To był taki przełom, kiedy z jednej strony pokazałam tę wartość. Książka została bardzo dobrze przyjęta. Dała mi też podstawy do tego, żeby poczuć się ekspertem od tego, co mówię, co głoszę. Zebrała dobre recenzje. Przede wszystkim uwiarygodniła mnie jako osobę, która zajmuje się tematem zmiany. I to był też taki punkt zwrotny, w którym ja sobie pomyślałam też: “Kurczę, jeśli napisałaś książkę z trójką dzieci”…bo ja sobie pomyślałam też jedną, ważną rzecz, o której też wspominam. Kiedy przyszła ta propozycja, ja sobie pomyślałam “A czy to jest dobry czas?”, bo często się tak zastanawiam, czy to jest ten dobry czas. Ale sobie pomyślałam, że przecież nigdy nie będę miała mniej dzieci, nigdy nie chciałabyś mieć mniej dzieci, więc na co czekać.
Oczywiście, są lepsze i gorsze momenty, ale w tamtej sytuacji uznałam, że ten moment lepszy, czyli prawdopodobnie czas, kiedy mój syn będzie miał trzy lata i pójdzie do przedszkola, nie szybko nastąpi, więc nie ma na co czekać. Trzeba się zorganizować w tej sytuacji, w jakiej jestem i mniej więcej od marca codziennie wstawałam o piątej rano, siadałam, pisałam do siódmej. Później odprawiałam te starsze dzieci do przedszkoli, mam brała Leona na te dwie godzinki mniej więcej, czasem to było mniej, czasem więcej, jak to w życiu bywa. Ale finalnie skończyłam ten projekt i to był taki kolejny etap przełomowy, aby dojść do miejsca, w którym jestem.
Katarzyna Michałowska: Niesamowitą rzeczą jest to, że ty, kobieta wykształcona, mama dzieciom, mówisz o tej odwadze. Sama przyznajesz się do tego, że towarzyszy ci lęk, że to jest jednak jakaś bariera.
Czy możesz coś więcej na ten temat powiedzieć?
Angelika Chimkowska: Jest w nas takie pragnienie ułudne czegoś, co nazywamy “świętym spokojem”. Wmawiamy sobie, że tylko moje dziecko pójdzie do przedszkola i odetchnę, a tylko zrobię ten projekt i odetchnę, a tylko znajdę męża/żonę, to mi pozwoli odetchnąć.
Wnikliwy, uważny obserwator swojej rzeczywistości zauważy, że, kiedy wydarzają się tego typu momenty, to magicznie w tym samym momencie pojawia się nowy projekt, który nie pozwala nam odetchnąć.
To sprawiło, że przestałam szukać momentów wytchnienia. Jest taka świetna książka “Stulatek, który wyskoczył oknem i zniknął”. W podróży naprawdę świetnie się słucha. Główny bohater ma takie powiedzenie: “Jest jak jest i będzie jak będzie”. Wiem, że głębia tego powiedzenia powala. Natomiast w kontekście tego, o czym rozmawiamy, uważam, że trzeba przyjąć te strachy, wyjść im naprzeciw, powiedzieć: “Wiem, że jesteś. Boję się, to jest fakt. Nie będę tego wypierać. Wszyscy się boją. Ja też się boję”. Znajdźmy rozwiązanie, co w tej sytuacji może spowodować, że będę mogła działać pomimo strachu i spowoduje, że będę bardziej pewna siebie, że podołam.
Te wszystkie doświadczenia, o których wspomniałam, one nie spowodowały, że nie boję się.
Raczej spowodowały, że poczułam pewność w sobie, że niezależnie jak będzie, poradzę sobie, znajdę rozwiązanie.
To wcale nie znaczy, że ja będę w tym sama, że ja, taka supermenka, sobie poradzę, tylko zakładam, że znajdę ludzi, znajdę wsparcie, znajdę rozwiązanie. Świadomie zbuduję wsparcie w postaci okoliczności, które towarzyszą mi na co dzień, żeby mieć takie poczucie bezpieczeństwa, że dam sobie radę.
Jest trudno. Boję się. Są wyzwania. Ale dam sobie radę.
Tomasz Nadolny: Czy w trakcie pisania książki…bo to jest taki fajny przykład czegoś, co ma początek, koniec…
Angelika Chimkowska: I wiele etapów.
Tomasz Nadolny:…i wiele etapów. Po drodze pewnie było piętnaście powodów, dla których należałoby to przerwać…
Angelika Chimkowska: Ja raczej zbudowałam sobie piętnaście powodów, dla których nie mogę tego przerwać.
Tomasz Nadolny: Wzięłaś zaliczkę.
Angelika Chimkowska: Nie, podpisałam umowę.
Tomasz Nadolny: Co twoim zdaniem jest kluczowe, żeby coś takiego doprowadzić od początku do końca? Ja już sobie rysuję w głowie, że codziennie a to synek zachorował…
Katarzyna Michałowska: A to mama nie ma czasu.
Tomasz Nadolny: …a to mama się gorzej czuła, a to pogoda nie taka, a to…
Angelika Chimkowska: Albo ja się czuję źle.
Tomasz Nadolny:…a to samochód na przegląd trzeba zawieźć albo coś tam albo coś tam. Pewnie milion powodów, dla których akurat dzisiaj pośpię dłużej lub coś w tym stylu. Ogarnęłaś to.
Angelika Chimkowska: Po pierwsze skorzystałam z pomocy Kasi Bezubik, która zajmuje się wspieraniem autorów w wydaniu książki. Razem z nią weszłam w taki proces mentorski, można to nazwać coachingiem, w ogóle przed wystartowaniem z książką, w którym ona pomogła mi wyznaczyć etapy.
Tomasz Nadolny: Przygotowałaś się porządnie.
Angelika Chimkowska: Tak, najpierw się przygotowywałam wśród znajomych.
Napisałam do wszystkich znajomych, którzy wiem, że napisali książkę, maile. Okazało się, że takich znajomych mam kilkunastu. Takie maila z zapytaniem: “Proszę odpowiedz mi na trzy pytania:
Po pierwsze, twoje dobre rady wynikające z doświadczenia przy pisaniu książki.
Po drugie, co cię negatywnie zaskoczyło w tym procesie.
A gdybyś miała jeszcze dać sobie radę jeszcze sprzed czasu, kiedy napisałaś książki, to co byś powiedziała sobie?”
Zwyczajnie wyciągnęłam rękę po pomoc do osób, które przeszły przez ten proces, żeby wiedzieć, na co ja się w ogóle szykuję.
Te odpowiedzi mnie zaskoczyły pod wieloma względami. Ja się spodziewałam, że napiszą, że będzie ciężko i tak dalej. Dostałam kilka takich fajnych tipów, które mogę powiedzieć, że do dzisiaj je stosuję w kontekście pisania i takiej twórczej pracy. Zaraz o nich powiem.
Później weszłam w proces coachingowy, który mi pozwolił cały ten skomplikowany proces pisania książki rozłożyć na małe etapy.
Później podpisałam umowę z wydawnictwem na czterysta tysięcy znaków, czyli wiedziałam, że będę musiała uderzyć w klawiaturę przynajmniej czterysta tysięcy razy. Oczywiście ta liczba przeraża. Powiem więcej, wiedziałam, że będę musiała uderzyć przynajmniej z sześćset tysięcy razy. Każdy twórca, żeby coś skroić, z reguły bierze większy materiał, z którego coś kroi.
Ale sam ten proces z Kasią spowodował, że nie odbiegałam na boki. Wiedziałam, co chcę zawrzeć na każdym etapie, więc nie szukałam, nie odbiegałam.
Czterysta tysięcy znaków, to wydaje się dużo, ale finalnie okazało się, że to jest mało. Muszę być bardziej konkretna i teraz widzę to wielokrotnie, ilokrotnie dostaję informację zwrotną od ludzi, którzy czytali moją książkę, piszą: “Twoja książka jest mega konkretna, nie odbiegasz na boczne tematy”. To jest wynik tego, że ta książka została bardzo dobrze zaplanowana, że ja wiedziałam…zanim zaczęłam pisać książkę podjęłam decyzję, co się w niej znajdzie, a co się nie znajdzie.
A sposoby, które usłyszałam i które stosuję do dziś, to są takie: to Picasso powiedział “Inspiracja istnieje, ale musi zastać cię przy pracy”, więc ja nie czekam na wenę, nie czekam na dobre okoliczności. Ja po prostu planuję w ciągu swojego dnia, że ja w ciągu tego dnia siądę i poświęcę na to półtorej lub dwie godziny.
Dlaczego tak…?
Tomasz Nadolny: Były takie jałowe…?
Angelika Chimkowska: Były. Były jałowe. Były takie momenty, kiedy sobie myślałam “Chimkowska, po co ci to?! Przecież jesteś na macierzyńskim. Zamiast po prostu cieszyć się, chodzić po parku w Konstancinie z dzieckiem, ty siedzisz i klikasz w klawiaturę. Przecież to jest bez sensu, tracisz momenty, które już nie wrócą. Nigdy już nie zobaczysz swojego syna, który ma teraz pięć miesięcy”.
Wiecie, te wszystkie rzeczy, które wmawiamy sobie jako kobiety, że ktoś nas obsesyjnie potrzebuje. Oczywiście mój syn był w domu, ja byłam w domu, był w bezpiecznym środowisku, był z moją mamą, więc nic mu się złego nie działo. Ale to były próby ucieczki, wymówki, żeby czegoś nie robić, co jest dla nas ważne tak naprawdę, a co nas kosztuje konkretną cenę.
Mój sposób jest taki, że….nawet ostatnio mój znajomy, który miał artykuł do napisania, napisał do mnie: “Ale jak ja mam to zrobić? Mam do napisania sześćdziesiąt tysięcy znaków i powiedz mi, czy ja mam sobie podzielić na ileś znaków dziennie?”.
Ja mówię: “Dzielenie na ilość znaków jest takie niefajne, bo ty się skupiasz na tym, żeby wyprodukować konkretną ilość wyrazów a nie na jakości. Po prostu usiądź i powiedz sobie: teraz przez godzinę będę pisał i każdego dnia powiedz, że będziesz przez godzinę pisał i zobaczysz, ile po tygodniu jesteś mniej więcej w stanie wyprodukować tych znaków. Będziesz wiedział, ile czasu potrzebujesz na to, żeby dowieźć ten projekt”.
Natomiast to też jest tak, że wcale nie oznacza, że jeśli w godzinę wyprodukuję tysiąc znaków to w ciągu dwóch godzin dwa tysiące znaków. Tak to niestety nie działa. Paradoksalnie jesteśmy bardziej produktywni na początku, a później jest po prostu coraz trudniej.
Trudna jest też w ogóle redakcja takiego tekstu. Oczywiście cały proces polega na tym, że ty dajesz jakiś tekst, on jest kilkakrotnie przez ciebie przetrawiony, ocienkowany, pogrubiony, a później on trafia jeszcze do redakcji, więc to nie jest koniec tego procesu.
Drugi sposób, który stosuję do dzisiaj, taki bardziej z neurobiologii wynikający bardziej. Ja siadając do pracy, kiedy w domu były jeszcze dzieci, na głowę nakładałam słuchawki i słuchałam Yasmin Levy. Bardzo lubię Yasmin Levy i jej muzykę i teraz mam tak, wyrobił się we mnie odruch Pawłowa. To znaczy, kiedy siadam do komputera i słyszę w muzyce Yasmin Levy to znak dla mojego mózgu, że teraz piszemy.
Polecam w tworzeniu nawyków, to się nazywa “trigger”, czyli taki wyzwalacz, który powoduje, że my nawykowo wchodzimy w pewne zachowania. Dla mnie takim wyzwalaczem jest muzyka, która powoduje, że mój mózg uważa, że to jest teraz czas na pisanie. Tak jak wyzwalaczem mogą być buty do biegania, które stoją przy twoim łóżku, kiedy rano się budzisz i widzisz buty do biegania. Takim wyzwalaczem dla nałogowych palaczy jest kawa, do której pasuje papieros, czy piwo, do którego pasuje papieros.
Tomasz Nadolny: Też myślę, że ta piąta rano wcale…dla wielu ludzi jest to zabójcza pora, ale jak się spróbuje to rano zanim inni wstaną, czy w ogóle zanim się zacznie ten taki ruch dzienny, to jest naprawdę super pora. Trzeba trochę wysiłku, żeby ją odkryć.
Angelika Chimkowska: Trzeba się pogodzić z inną rzeczą. My, jako ludzie, mamy taką niebezpieczną tendencję i pracując ze zmianą widzę to wielokrotnie. Nie chcemy ponieść konsekwencji swojej decyzji. Ludzie oczekują, że będą wstawać o piątej rano i będą aktywni do dwudziestej trzeciej, tak jak kiedyś. Nie, to się tak wydarzy. Jeżeli wstajesz z kurami, musisz się kłaść spać z kurami, po prostu. I musisz podjąć taką decyzję, że wtedy najpóźniej dwudziesta druga ty już śpisz, bo nie będziesz w stanie wstać o piątej rano, jeżeli nie pójdziesz odpowiednio wcześniej spać.
Tomasz Nadolny: Trochę trzeba zrezygnować z długich wieczornych posiadówek, siedzenia na Facebooku.
No dobra, powiedz, bo mam takie wrażenie, tak się chyba złożyło, że my chyba rok szukaliśmy dogodnego dla naszej trójki terminu, żeby się spotkać. W tym czasie przepłynęło wiele wody w rzekach. Książka była takim kolejnym etapem, sama powiedziałaś, jak dużo potwierdziła, że dała ci wiele, po angielsku powiedzmy, “endorsementu”, ale właśnie, co się działo potem? Jak odcinałaś się od tego wstawania o piątej rano, napisania, wydania? Jak z tego skorzystałaś?
Angelika Chimkowska: Ja ciągle jestem w procesie twórczym, ponieważ prowadzę bloga “Angelika Cafe” i może nie tak regularnie jak jeszcze kiedyś, ale nieustannie tworzę. Moja komunikacja z klientami odbywa się głównie przez content marketing czyli przez tworzenie. Napisane książki spowodowało, że ja po prostu zatrzymałam ten proces twórczy.
Teraz znowu zaczynam wstawać o piątej rano, bo znowu wchodzę w pisanie e-booka a później książki, która ukaże się w przyszłym roku.
Ale co ciekawe, powiem tak ku odwadze wszystkich. Ja miałam w tym roku napisać książkę, rozmawiałam już z wydawnictwem, to wydawnictwo było już otwarte, żeby wydać tę książkę. Miała to być książka poświęcona tematowi odporności psychicznej, czyli czemuś co jest związane ze zmianą, co jest uniwersalne dla nas. Już rozmowy się rozpoczęły na temat tego, już wstępnie ustaliliśmy terminy i miałam pisać z jeszcze jedną osobą, ale podjęłam decyzję, że nie napiszę tej książki. Dlatego że moi klienci, w moim biznesie zaczęli być bardziej zainteresowani tematami związanymi z social sellingiem. I ja uznałam, że dobudowywanie jeszcze do tematu zmiany odporności psychicznej i social sellingu jest tak szerokim zakresem i o ile temat zarządzania zmianą pomaga mi bardzo w pracy z klientami, bo jak ja rozmawiam o social sellingu, czyli przez komunikację, przez social media, dla wielu osób jest to bariera wejścia w ogóle w social media, pokazania się na social mediach, szczególnie w aspekcie biznesowym, to te tematy zmianowe bardzo mi pomagają.
Ale odporność psychiczna już mocno odjechała i ja pomimo wstępnej deklaracji musiałam pochylić głowę i powiedzieć “Przepraszam, ale ja tego nie zrobię, ja tego nie dowiozę”. Jeśli zainwestuję czas w tę książkę, nie zrobię wielu innych rzeczy, które uważam, że na tym etapie są ważniejsze.
Katarzyna Michałowska: To tylko pokazuje, że masz w sobie takie podejście, że stawiasz na priorytety, że masz jakieś priorytety i według tych priorytetów…
Angelika Chimkowska: Właśnie, właśnie dobrze, że mówisz priorytety. Chciałam powiedzieć, że do XIX wieku słowo priorytety nie istniało. Słowo “priorytet” wywodzi się od słowa “prior” – pierwszy, jedyny, najważniejszy. Więc ile rzeczy może być pierwszych, jedynych i najważniejszych? Jedna.
My mówimy o priorytetach…właściwie, jeśli mamy mówić o priorytetach wolałabym takie słowo “hierarchia”, gdzie znowu ustawiamy coś, co jest najważniejsze, mniej ważne…
Katarzyna Michałowska: I tu chodzi o te wartości?
Angelika Chimkowska: O te wartości, tak i też chodzi o cele.
Myślę, że warto o tym wiedzieć, jakby uwolnić się od takiego złudnego myślenia, że jesteśmy w stanie zrobić dużo rzeczy na raz. Po prostu nie jesteśmy.
Ja mówię, że jesteśmy w stanie wszystko osiągnąć, ale nie wszystko na raz.
Tomasz Nadolny: Jeśli mogę tylko zapytać, bo ten proces decyzyjny on jest w kontrze do tego, jak podejmowałaś pewne zobowiązania przed sobą, przed wydawnictwem do napisania książki, a teraz tutaj mówisz o czymś, co ostatecznie w tym procesie decyzyjnym, kiedy go skonfrontowałaś z drabiną ważniejszych rzeczy, jednak uznałaś, że z czegoś rezygnujesz.
Kiedy uważasz, że to jest dobra decyzja, nie masz poczucia porażki, tylko mówisz “Odpuszczam, nie zrobię”. Każdy z nas ma zawsze taką ochotę coś odpuścić, czegoś nie zrobić. Wielu z nas ma takie podejście zadaniowe i podchodzi do życia jak do wyzwania. Jedno wyzwanie kończy, zaraz idzie do następnego. Są zdobywcy szczytów w Himalajach, ja takich ludzi szanuję, ale większość z nas ma w sobie dużo chęci do ucieczki przed wyzwaniami.
W jaki sposób ty to robisz, że nie masz poczucia, że to nie jest żadna przegrana, tylko to jest mój wybór: “Ja coś wybrałem”, bo rozumiem, że tak…
Angelika Chimkowska: Znaczy tak, świadomie powiedziałam o tym, w gruncie rzeczy, niedotrzymania przeze mnie słowa w takim sensie, że my nie zaczęliśmy jeszcze pisać tej książki. To były zaawansowane rozmowy. Ja wycofałam się z tego projektu dając wolną rękę dziewczynie, która miała ze mną tę książkę pisać. Niech ona sobie ją napisze sama, beze mnie. Ewentualnie mogę jakiś rozdział napisać, w jakiś sposób ją wesprzeć w tym procesie.
Świadomie o tym mówię, pokazuję to na zewnątrz, żeby nie było takiego błędnego wyobrażenia, że ja podejmuję tylko dobre decyzje, że wstaję rano i mam plan na cały swój dzień i po prostu sukcesywnie go realizuję, a potem siadam dumna z siebie, że to był taki dobry dzień.
Nie. Są dni porażkowe, kiedy nic mi się nie udaje. Są dni, kiedy wpadam w social media i spędzam tam zbyt wiele czasu znieczulając się na rzeczywistość i uciekam. Chyba tak to można nazwać. Uciekam od trudnych decyzji i konfrontacji z trudnymi decyzjami.
Jako osoba wielu talentów, chciałabym zrobić wszystko. Trudno mi podejmować decyzję o odcinaniu.
Ale opowiem wam historię, która będzie obrazowana u mnie niedługo na blogu. Jest to historia o człowieku, który pojechał na wystawę największych dyni. Więc przyjechali farmerzy z całej okolicy, każdy przywiózł wielkie dynie i ta, która okazała się największa, oczywiście zdobyła najwięcej uznania. Pewien reporter pyta go: “Jaki jest sukces? Czy to chodzi o ziemię? Czy to chodzi o to, że ma pan autorskie i unikalne metody podlewania tej dyni, że ona tak świetnie rośnie? No, w czym tkwi tajemnica pańskiego sukcesu?”.
Ten człowiek mówi: “W odcinaniu”
“W odcinaniu? Jak to w odcinaniu?”
“Bo kiedy wyrasta dynia, na łodydze zaczynają się pojawiać kolejne pędy i zaczynają rosnąć kolejne dynie, małe dynie. Tak naprawdę wybieram najpierw najlepsze ziarno, zasadzam je w najlepszą ziemię, jaką mam, podlewam regularnie. Ale główne zadanie polega na tym, żeby nieustannie odcinać, ponieważ te małe dynie odcinają środki odżywcze, w przyszłości też słońce tej dyni, która ma zostać największą dynią.”
Ja tak podchodzę do priorytetów i kiedy podejmuję jakieś decyzje to biorę tę dynię, którą właśnie hoduję i myślę sobie: “Angelika, masz prawo zmienić zdanie. Możesz ją poświęcić dla czegoś innego, ale pomyśl, czy to coś inne będzie równoważyło stratę, która się wytworzy; czy to coś innego realizuje więcej w kontekście twoich wartości, w kontekście tego, że więcej osób skorzysta, twoja rodzina na tym skorzysta, ty na tym skorzystasz; czy w jakiś sposób realizujesz też coś, co jest dla ciebie ważne na poziomie duchowym, to też jest dla mnie ważne, do czego Bóg mnie powołał”, bo ja zakładam, że mogę podjąć błędne decyzje.
Dla mnie ta decyzja o napisaniu tej książki była błędną decyzją. Była czymś, czemu dałam się skusić, wizji kolejnej książki, czegoś atrakcyjnego, co nie było w tamtym momencie najlepszym rozwiązaniem. Zakładam, że nie wszystkie moje decyzje są dobrymi decyzjami. Daję sobie prawo do tego, żeby pomyśleć sobie wieczorem, że to była zła decyzja.
Ale nauczyłam się sporo o odporności psychicznej. Teraz taki tip dla słuchaczy.
Zbadano ludzi odpornych psychicznie od tych, którzy są mniej odporni psychicznie, a jak wiemy odporność psychiczna jest jednym z takich elementów, który powoduje, że my realizujemy sobie cele, nie boimy się wchodzić w różne, odważne projekty…
Tomasz Nadolny: I raczej jest wrodzona.
Angelika Chimkowska: Nie do końca. Wrodzona o tyle, że, jeżeli mamy środowisko, które jest pełne wyzwań nieprzekraczających nasze możliwości i stymuluje nas do wyzwań, wtedy mamy dobrą. Odporność psychiczna jest wspierana przez społeczeństwo i co ciekawe są społeczeństwa mniej i bardziej odporne psychicznie. My należymy do społeczeństw mniej odpornych psychicznie z jednego prostego względu, ze względu na historię, bo dziecko, które zostało w jakiś sposób w przeszłości skrzywdzone, miało wyzwanie, które przekraczało jego możliwości uniesienia tego psychicznie i fizycznie, do końca życia ma taką lukę w sobie, taką rzecz, która powoduje, że wchodzenie w wyzwania to dziecko kosztuje więcej energii, w związku z tym jest w stanie mniej na siebie wziąć i my jako naród jesteśmy takim narodem, który ma taką lukę w sobie. Natomiast dodatkowo jako część Europy Zachodniej, takiej kultury, która jest przesiąknięta elementem takiej kultury anglosaskiej i amerykańskiej, jesteśmy mocno indywidualistycznym społeczeństwem, gdzie to ty musisz sobie radzić sam, gdzie to ty musisz udźwignąć, gdzie to ty chcesz być gwiazdą, gdzie to ty chcesz być najważniejszy. Lepiej sobie radzą społeczeństwa azjatyckie: Japonia,Chiny, gdzie społeczność jest ważniejsza niż jednostka. To powoduje oczywiście, że często ta jednostka jest poświęcana na rzecz społeczności, ale z drugiej strony ty jako część społeczności masz taki background za sobą takich ludzi, którzy zawsze za tobą staną, którzy będą walczyć o ciebie, nie jesteś sama w tej walce.
Ale wracając do pytań odnośnie odprności psychicznej, czego ja się również nauczyłam, to w kontekście tego typu różnych porażek, podejmowania decyzji, ja zakładam tak: podejmuję jakąś decyzję i za jakiś czas zadaję sobie pytanie: “Angelika, czy ta decyzja była słuszna?”, a jeżeli była zła to czego mnie to nauczyło, czego dowiedziałam się o sobie, czego dowiedziałam się o innych. Jeżeli to dotyczy innych, to zastanawiam się, jakie symptomy muszę czytać w innych osobach, żeby na przykład kolejny raz nie trafić na osobę, która będzie chciała mnie wykorzystać w biznesie, mój know-how, moją wiedzę i po prostu przejechać się na moich plecach, bo też mam takie historie za sobą.
Ludzie, którzy są odporni psychicznie, zbadano, że różnią się od tych, którzy nie są odporni psychicznie, tym, że zadają sobie zupełnie inne pytania.
Ludzie nieodporni psychicznie zadają sobie pytania: “Dlaczego to znowu mnie spotkało? Dlaczego znowu podjęłam błędną decyzję? Dlaczego znowu okazałem się idiotą? Dlaczego znowu okazałam się ofiarą?”
A ludzie, którzy są odporni psychicznie i uczą się wspierać tę odporność zadają sobie pytania: “Co mnie ta sytuacja uczy? Gdybym znalazł się znowu w tej samej sytuacji, jak inaczej podjąłbym decyzję? Jak bym mógł zabezpieczyć się przed tym, żeby nie zostać wykorzystanym? Jaką barierę wejścia muszę postawić ludziom, żeby oni mnie nie wykorzystali i żebym mógł zabezpieczyć swoje interesy?”
To są zupełnie innego typu pytania. Idąc do clue tego, o czym rozmawiamy, przestałam oczekiwać od siebie takiej sytuacji, w której pojawia się ten święty spokój, kiedy przestałam oczekiwać od siebie sytuacji, w której będę podejmowała tylko właściwe decyzje, daję sobie przestrzeń do tego, że jestem człowiekiem, że nie zadowolę wszystkich. Skoro Jezus nie zadowolił wszystkich, to co dopiero ja.
Jak ja to mówię, nie jestem zupą pomidorową, żebym wszystkim smakować, ani czekoladą, żeby wszystkich uszczęśliwiać.
I daję sobie przestrzeń do tego, żeby podjąć błędne decyzje, ale z takim założeniem, że przychodzę później, kiedy podejmę złą decyzję, która dotyczy też innych ludzi i przepraszam. Mówię: “Przepraszam, nie powinno tak być”, ale, jak na przykładzie tej książki, muszę się wycofać Nie dowiozę tego projektu, więc wolę w niego nie wchodzić dalej i przepraszać ludzi, których w jakiś sposób nieświadomie skrzywdziłam. W takim sensie, że podjęłam decyzję, którą w tamtym momencie wydawała się się najlepsza, ale finalnie okazała się niekoniecznie dobra.
Katarzyna Michałowska: Kiedy mówisz o tych decyzjach, od razu przypomina mi się cała koncepcja milenialsów, pokolenie Y i młodzieży, właściwie najbardziej ze studentami pracuję, ale widzę, jak ciężko studentom, którzy kończą studia, zdecydować. Ze względu na to, że to pokolenie, które idzie tuż za nami, oni mają tak duży wybór, to jest pokolenie, które może zmienić nasz świat, ale ma za dużo wyborów i nie wie, w co włożyć ręce. Często lądują gdzieś w Starbucksie albo w McDonald’s, bo ciągle czekają na swoją szansę.
To jest jedna rzecz, która mi przychodzi do głowy w kontekście decyzji, a druga rzecz to jest to, co też powiedział Santorski, że kiedyś się wybierało między jednym jogurtem a drugim i posmutnieliśmy, bo musieliśmy odłożyć jeden jogurt.
Teraz mamy dwadzieścia pięć jogurcików i musimy posmutnieć dwadzieścia cztery razy, żeby opłakać te wszystkie rzeczy.
Chciałam ciebie zapytać, jak sobie radzisz z tym smutkiem, no bo ty jesteś kobietą profesjonalistką. Myślę sobie, że przed tobą jest milion takich możliwości włożenia rąk w różne rzeczy i według swoich wartości, hierarchii wybierasz coś, ale jednak gdzieś tam to ucieka, gdzieś tam ciebie nie będzie. Teraz to się nazywa efekt FOMO…
Angelika Chimkowska: Tak “Fear of missing out”.
Zdecydowanie opłakuję, że nie mogę być we wszystkich fajnych miejscach i spotkać się ze wszystkimi fajnymi ludźmi, z którymi się chciałabym spotkać. Ale, po pierwsze, ja mam strategię na swoje życie. Dlatego że to jest moje życie i uważam, że to jest moja odpowiedzialność realizować te rzeczy, które chcę realizować. To jest na pierwszym miejscu w stosunku do rzeczy, które ktoś inny chce zrealizować. Daję sobie prawo odmowy, tak jak i ja zapraszając innych ludzi do moich projektów, daję im prawo odmowy.
Zauważcie, że o ile uważamy, że to jest naturalne, że ktoś nam odmawia, to jak mało dajemy pozwoleń sobie, żeby innym odmawiać i jak źle się z tym czujemy.
Przecież nie masz problemu z tym, że ktoś ci odmówi. Na przykład udziału w podcaście, no bo nie ma czasu. Myślisz sobie “No dobrze, w takim razie jest inna osoba”. Ważne jest, żebyśmy mieli ze sobą po drodze. Niech lepiej zrobi to ktoś, kto uważa, że to jest wartościowe dla niego i dla mnie i wtedy wszyscy mamy korzyści niż ktoś miałby się składać jako ofiara występując.
Dajemy pozwolenie komuś, żeby nie zatrudnił nas do pracy u siebie, a nie dajemy sobie pozwolenia, żeby komuś powiedzieć “Nie”.
To jest pierwsza rzecz, o której ja myślę. Jest takim moim wersetem, mottem życiowym w kontekście podejmowania decyzji, werset z Biblii. W dwudziestym pierwszym rozdziale Księgi Objawienia jest taka historia, w której jest opisane, że pojawiają się ludzie, grzesznicy różnego typu i ostatni wyraz tam jest “bojaźliwi”, jakby ci, którzy nie mieli też przystępu, żeby wejść, byli też bojaźliwi.
Ja, szczerze mówiąc, kiedy myślę o tym momencie, kiedy pojawię się przed Bogiem, ja sobie myślę…i też to w kontekście odwagi i podejmowania decyzji, sobie myślę, że ja się nie boję tego momentu, w którym Bóg mi pokaże moje życie, bo w sumie niczym mnie nie zaskoczy. To znaczy pewnie o czymś mogę zapomnieć. Zakładam, że będę starszą osobą, jak umrę albo nie wszystko pamiętam, będę pamiętała. Dla mnie najgorszym scenariuszem, jaki może się wydarzyć, będzie ten moment, w którym Bóg wyświetli mi film i powie mi “Angelika, tak by mogło wyglądać twoje życie, gdybyś się nie bała, gdybyś nie była bojaźliwa, gdybyś weszła w te rzeczy, które dla ciebie przygotowałem”. Ja tylko tego się boję.
Tomasz Nadolny: Wiesz co, kusi mnie, żeby cię teraz zapytać. Ostatnio skupialiśmy się na tym, żeby pokazać mankamentów social media, ty wspomniałaś, że się teraz tym zajmujesz.
W kontekście tego wszystkiego, co teraz mówisz, o pewnych wyborach, musisz powiedzieć, jak to godzisz? Z tego, co zrozumiałem, to LinkedIn jest dla ciebie taką przestrzenią najskuteczniej spełniającą to, co jest ci potrzebne…
Angelika Chimkowska: Biznesowo ważne, tak.
Tomasz Nadolny: Myślę, że my nie mamy takich doświadczeń z LinkedInem, przynajmniej ja. Wydaje mi się, że nadal wiele osób potocznie uważa, że jest to taki serwis, w którym należy się…znaczy się ja poznaje, że…
Katarzyna Michałowska: Ktoś szuka pracy.
Tomasz Nadolny:…że u kogoś w pracy się dzieje nie tak, kiedy nagle zaczyna aktualizować i jeszcze nie zauważy, nie odhaczy, żeby nam wszystkim te aktualizacje się nie pokazały, więc nagle wykwit różnych ukończonych kursów i takich rzeczy. “Aha, Kasia zdaje się coś niepewną ma sytuację w firmie i chyba szuka pracy”, taki do mnie sygnał dochodzi.
Powiedz mi, dla mnie social media, o czym mówiliśmy, jest to zżeracz czasu, zżeracz uwagi, odrealnienie pewnych rzeczy, iluzja też pewnego świata, który naśladuje świat, ale masz też wiele wad swoich własnych…
Angelika Chimkowska: To, co mówisz, ja mam takie powiedzenie i hasło, którego często używam, że bycie popularnym na LinkedIn to jest tak, jak bycie bogatym w Monopoly. Tu można wstawić dowolny, Instagram, Twitter, Facebook. Dla mnie social media są narzędziem do realizacji pewnych celów i też pewnej wizji na moje życie i też mam świadomość… o sobie mówię, że jestem za młoda, by umrzeć, ale za stara na Snapchat. Dla mnie social media i komunikacja…nie mam dłuższych kciuków, czy szybszych, jestem przyzwyczajona do tradycyjnego komputera i myszki. Nadal używam myszki, pomimo tego że mam komputer, który jej nie wymaga to nadal jej używam. Takie nawyki mam.
Natomiast dla mnie one są idealnym kanałem i zdaję sobie sprawę, że to jest miejsce, w którym ja muszę się nagiąć w takim sensie, że świat idzie do przodu. Przyjemność z bycia z osobą twarzą w twarz, w takich osobistych relacjach, ja uwielbiam chodzić po górach, mam przyjemność bycia z człowiekiem, dobrze się czuję w stadzie. Kolejne pokolenia tak nie mają. Zauważcie, że social media nie są tylko trendem. One stały się kanałem komunikacji.
Ja staram się to odcinać i większości osób mówię: “Proszę do mnie nie pisać na Messengerze, bo jestem tam rzadko”, teraz w ogóle mam wyłączonego Messengera. Wchodzę na Messengera, kiedy jestem na Facebooku, bo ja staram się mieć określone kanały komunikacji z różnego typu osobami, więc jeżeli ktoś chce ze mną bezpośrednio porozmawiać, zapraszam na telefon i smsa, bo nie chcę się rozpraszać powiadomieniami.
Ale zauważcie, że teraz przez social media można znaleźć pracę, można zdobyć klienta i właściwie dla dużej ilości osób, tak jak ludzie nie wyobrażają sobie pracy bez telefonu, bez maila, tak ludzie nie wyobrażają sobie życia bez social mediów.
Tomasz Nadolny: Tkwią zanurzeni.
Angelika Chimkowska: Tak, kolejny poziom rzeczywistości, który prawdopodobnie nie zniknie i my tam w niej będąc…może nie to, że mnie nie ma, dla mnie social media są takim zatłoczonym, gwarnym placem przy ratuszu. W aspekcie biznesowym tylko placem przy ratuszu, na którym ja się pojawiam, rozmawiam z ludźmi i z tymi ludźmi odchodzę do mojego miejsca, dlatego że ja uważam, że nie buduje się domu na nieswojej ziemi. Facebook, LinkedIn, Instagram, czy jakakolwiek inna firma nie ma w interesie budować mojego biznesu i będą robili wszystko, żeby budować swój biznes, żebym ja tam spędzała jak najwięcej czasu i czuła się w tym jak najlepiej, dlatego obecność w social mediach uruchamia pętlę dopaminową, w której my czujemy się lepiej. Dlatego grywalizacja polegająca na lajkach, komentarzach i zasięgach, po to żebyśmy się od tego uzależniali.
Ja osobiście ustawiam sobie pewne granice, to znaczy przede wszystkim ja w social mediach jestem zawodowo. To wcale nie oznacza, że jestem nieautentyczna i udaję kogoś, kim nie jestem. Ja po prostu nie dzielę się prywatnymi rzeczami w social mediach, a jeżeli już to w bardzo ograniczonym zakresie, tylko do osób, które są moimi znajomymi. Chyba tylko z dwa razy umieściłam zdjęcia dzieci. Z reguły są to z tyłu zdjęcia, dlatego że dbam o bezpieczeństwo i swoją prywatność. Staram się być na social media wyłącznie rano i wieczorami. Daję sobie jakiś określony czas.
Często też bywam na social mediach w takich sytuacjach, że komentuję i jestem aktywna, kiedy wiem, że ten czas i tak bardziej efektywnie nie wykorzystam, czyli na przykład czekam gdzieś w kolejce, jadę gdzieś pociągiem, nie samochodem a pociągiem i wtedy po prostu mogę ten czas wykorzystać, bo to jest taka potwora, która wchłonie każdą naszą ilość czasu.
Mam też świadomość jak dużą potęgę mają social media. Teraz, na przykład, robię swoje szkolenie w kontekście eksperta marki na LinkedInie. Jest to szkolenie płatne, dwie i pół godziny takiego warsztatu dla osób, które chcą poznać super moce LinkedIna i po prostu wejść i mieć taki fundament, z którego będą mogli wystartować. Ja właściwie widzę, że większość biletów, które się sprzedały, sprzedały się przez social media i ja jestem wdzięczna, dlatego że to jest tak, jak powiedziałam, to jest taki zatłoczony rynek, na którym ja mogę stanąć i powiedzieć swoje ogłoszenie i nic za to nie płacę poza swoim czasem i tym contentem, który muszę stworzyć, więc ja jestem wdzięczna, że mogę z tego korzystać darmowo i mam świadomość, że za jakiś czas może to być bardzo drogie. Stąd uciekam z moją społecznością poza LinkedIna, po pierwsze i stąd mam świadomość, jakie każda z tych platform ma cele i staram się realizować swoje cele, ale też nie w kontrze do ich celów, bo wiem, że jeżeli będę w kontrze do ich celów, to prawdopodobnie nie będę miała takich zasięgów.
Tomasz Nadolny: To co twoim zdaniem można skutecznie robić na LinkedIn, poza szukaniem pracy, do czego potocznie się uważa, że LinkedIn jest?
Angelika Chimkowska: Ja na LinkedIn mam większe zasięgi niż na Facebooku. Dla przykładu, ostatnio występowałam na “I love marketing” i też mówiłam o LinkedIn. Mój wpis, który udostępniłam na LinkedIn po konferencji i proponując osobom, że, jeśli będą chciały, dostaną ode mnie slajdy z tej prezentacji, miał zasięg sto dwadzieścia tysięcy. Sto dwadzieścia tysięcy osób zobaczyło wpis, na który poświęciłam, jaką ilość czasu, z tego pięćset osób zaprosiło mnie do kontaktów. Pięćset osób skomentowało, zobaczyło, czym ja się dzielę.
Więc uważam, że z jednej strony mam za co być wdzięczna LinkedIn’owi za to, że tak skutecznie upowszechnia moją ekspertyzę u siebie, oczywiście jest to zbieżne z tym, co on robi.
Co można tam osiągnąć? Przede wszystkim zaznaczyć swoją obecność, bo często my wiemy, że ktoś tam jest dyrektorem marketingu, ale nie wiemy, co on konkretnie robi, czym się zajmuje, jakie projekty realizuje. Możemy te projekty pokazywać, możemy znajdować ludzi do projektów.
Kolejna rzecz, jeśli social media…jeśli nie social media to co? Jaki mamy wybór?
Mamy wybór taki: możemy dać ogłoszenie w prasie. Drogie, mało efektywne. Możemy stanąć z ulotką na ulicy. Możemy postawić baner na płocie, który niewiele osób zobaczy. Możemy zapłacić bardzo dużo pieniędzy za obecność w telewizji naszej, tradycyjnej, która wiadomo, że jej zasięgi też spadają.
Więc ja pytam, jeżeli nie social media, to co? Jaką mamy alternatywę?
Oczywiście chętnie odcięłabym się. Skorzystałyby na tym: mój wzrok, mój kręgosłup, miałabym więcej czasu, ale nie widzę alternatywy póki co.
Ja cenię sobie LinkedIna za kilka rzeczy.
Po pierwsze, na LinkedInie spotykam się z ludźmi z imienia i nazwiska, co powoduje, że ja wiem, z kim mam do czynienia. Takie osoby w momencie interakcji ze mną kładą swoją twarz. To nie jest anonimowa osoba pod nickiem “Boluś” czy cokolwiek innego. Ale konkretna osoba ze zdjęciem, z imieniem i nazwiskiem, więc ja uważam, że, jeżeli ktoś świadomie wchodzi w interakcję ze mną, zakładam, że ma dobre intencje i daję większe zaufanie niż na innych social mediach.
Po drugie jesteśmy tam wyłącznie w aspekcie biznesowym, a dla mnie moja obecność w social mediach ma aspekt wyłącznie biznesowy. Czy ja jestem na Facebooku, czy ja jestem na Twitterze, czy jestem na LinkedIn, ja jestem tam wyłącznie biznesowo, żeby komunikować światu, że robię takie i takie rzeczy, pokazywać, co jest ważne, pokazywać, co ciekawego się dzieje na świecie, bo ja zakładam, może błędnie, że niewiele osób interesuje, co ja dzisiaj jem na obiad. Może błędnie, a może nie, ale zakładam, że to może być interesujące dla małej grupy osób.
Można go wykorzystać do kontaktowania się z klientami, można przyciągać potencjalnych klientów. Ja zdobywam osoby na warsztaty i do współpracy głównie przez LinkedIna. Nie płacę żadnym agencjom, nie płacę za reklamę w internecie, za reklamę w radio.
Po trzecie pomyślmy sobie o takim procesie: ja niedługo będę współpracowała z dużą korporacją zatrudniającą kilkadziesiąt tysięcy osób i wyobraźmy sobie proces dotarcia do osób decyzyjnych z tak zwanej ulicy. Nieważne czy to będzie “cold calling”, czyli ja zadzwonię na recepcję albo nawet zdobędę numer do tej osoby i zadzwonię “Dzień dobry, nazywam się tak i tak” i zacznę opowiadać.
Jeżeli to będzie “cold mailing”, czyli zacznę wysyłać zimne maile, poziom reakcji, jakby prawdopodobieństwo pozytywnego zakończenia się sukcesem takiego…
Tomasz Nadolny: Totolotek.
Angelika Chimkowska: Tak, totolotek.
Po pierwsze “cold calling” i “cold mailing” wymagają naprawdę dużej częstotliwości. Trzeba pewnie wykonać z tysiąc telefonów, żeby mieć jakiś efekt. Jaka to jest ilość czasu i tak dalej.
Jesteśmy w stanie trafić do firm, do konkretnych osób, do których ciężko by nam było wejść z ulicy, więc LinkedIn jest takim narzędziem.
Na tym polega cały “social selling”, gdzie mówi się, że nie ma teraz B2B czyli “business to business”, ani B2C czyli “business to customer”.
Dla tych osób, które nie znają tych pojęć. “Business to business” jest wtedy, kiedy firma sprzedaje firmie, a “business to customer”, kiedy firma sprzedaje nam, na przykład my idziemy do sklepu i kupujemy coś.
A teraz jest H2H czyli “Human 2 human” i, szczególnie w social media, my nie spotykamy się jako firma Coca-Cola, Batycki, czy cokolwiek innego, tylko spotkam się ja Angelika Chimkowska, prowadząca firmę “Art of change” z Iksińskim, który jest brand menadżerem Coca-Coli na przykład i spotyka się człowiek z człowiekiem.
I to jest też takie fajne w social mediach, gdzie mamy szansę się z tym człowiekiem spotkać, a takiej szansy nie mielibyśmy prawdopodobnie w innych okolicznościach albo byłoby o nią bardzo trudno.
Doceniam social media, nie uważam, że są idealne, ale, jak wszystko, mają swoje korzyści i swoje minusy i trzeba mieć tego świadomość i próbować zminimalizować minusy w sposób świadomy, czyli ograniczyć czas, bo pytaliście, jak ja podejmuję decyzję, skąd wybieram, określić sobie strategię, kim ja chcę być na tych social mediach…nie kim, znaczy jestem sobą, ale w jakim aspekcie, czy pokazuję wszystko i nie stawiam sobie ograniczeń, czy pokazuję jakiś element mojej rzeczywistości. Jestem w tym autentyczna, ale jest to tylko element, ponieważ całość pokazuję swoim najbliższym przyjaciołom, rodzinie. Taką strategię należy sobie obrać i przede wszystkim należy przestrzegać tej strategii. Pomagają nam w tym różne narzędzia. Teraz Iphone fajnie wprowadził taką grywalizację, która pokazuje ci, ile czasu dziennie średnio spędzasz przed telefonem. Ja zmierzam do tego, żeby co tydzień to było coraz mniej. Taki maksymalny czas…ja myślę, że on też mierzy rozmowy telefoniczne i wszystko, co robimy z telefonem. Teraz jestem na dwóch godzinach i trochę. Chciałabym zejść poniżej dwóch godzin.
Tomasz Nadolny: Tygodniowo?
Angelika Chimkowska: Nie, dziennie, dziennie.
Tomasz Nadolny: Już myślałem, że jeszcze ci się udaje sprzedawać szkolenia…
Angelika Chimkowska: Nie no, ale ja używam telefonu do rozmów z klientami, do publikowania, do sprawdzania maili, więc…ten telefon używam go także do słuchania podcastów, więc też mam nadzieję, że to to tak mocno mi nabija ten czas. Tak przynajmniej się pocieszam.
Katarzyna Michałowska: Angelika, bardzo fajne to jest w tobie, że jak jesteś mamą i liderką w social mediową to też ty wprowadzisz dzieci w ten inny świat, bo one nic nie winne, że się urodziły w takim świecie, one przesiąkną tymi social mediami.
Angelika Chimkowska: Powiem wam, że jest wręcz przeciwnie. Ja je chronię, to znaczy moje dzieci nie mają dostępu do komputera, ja w domu nie mam telewizora od dwudziestu pięciu lat. Jest oczywiście, stworzyło się takie lobby, gabinet cieni w postaci trójki dzieci, którzy nieustannie lobbują, żeby ten telewizor się pojawił. Póki co nie ma jeszcze takiej siły sprawczej, jakby nie znaleźliśmy argumentu, żeby poddać się tej presji.
Natomiast po ostatniej mojej wizycie w szkole pani nauczycielka powiedziała, że moja córka jest opóźniona w kontekście korzystania z komputera i tego typu rzeczy i trzeba by było trochę tego wprowadzić.
Ja powiem tak: ja świadomie opóźniam to maksymalnie, dlatego że ja chciałabym, żeby moje dzieci były…potrafiły wyłączać urządzenia, żeby też poznały świat offline, żeby wiedziały, do czego mogą tęsknić, żeby nauczyły się nawiązywać relacje poza tym.
Ja uważam, że te urządzenia są tak banalnie proste, że wystarczy chwila, żeby się tego nauczyć, co nie znaczy, że…ja planuję zapisać moją córkę na…jest taka fundacja Dziewczynki Kodują…na kodowanie i tego typu rzeczy. Ona jest świetna w matematyce, generalnie jest na wielu polach uzdolniona, więc ja opóźniam jej…Z drugiej strony ja nie chcę też…ja nie będę inicjatorką wprowadzania ich w social media.
Uważam, że niektóre rzeczy warto by było, żeby ktoś z zewnątrz…akurat ja mam dzieci: osiem, sześć i trzy, więc to jest taki moment, w którym moje dzieci jeszcze tak nie kwestionują bardzo mojego autorytetu. Nadal uważają, że mama jest całym światem, mama wie dobrze. Oczywiście buntują się i mówią, że to jest niesprawiedliwe i dlaczego ich taki los spotkał. Natomiast ja staram się do takich kluczowych momentów zatrudniać osoby z zewnątrz, to znaczy zatrudniać w takim sensie aranżować sytuacje i na przykład moje dzieci chodzą na Uniwersytet Dzieci i tam mają też zajęcia z emocji, gdzie są uczone nazywania różnego typu emocji, a ja jestem tylko osobą, która pyta: “Ale powiedz mi, co teraz czujesz? Czujesz się zły? Smutny? Jaką masz w sobie teraz emocję? Pokaż mi tę emocję” i rozmawiamy o tych emocjach, ale ja uważam, że lepiej jest, jeżeli osoba z zewnątrz wprowadzi ich w świat emocji, pokaże im. Ma to inną siłę przekonywania, siłę autorytetu, a ja tylko będę korzystać z tej wiedzy, w sensie pomagać im wgłębić się w te aspekty.
I myślę, że tak samo będzie w kontekście social mediów.
Tomasz Nadolny: Jak jechaliśmy tutaj, wyliczyłem, że osiemnaście czy dwadzieścia lat nie mam już telewizora i uważam to za jedną z lepszych decyzji życiowych. Po dwóch dekadach, to był jakiś szczęśliwy traf, że wtedy podjąłem taką decyzję i ona mi innych aktywności urodziła wiele.
Ale też mieliśmy taką rozmowę z Bolkiem Drapellą, który ma wiele…
Katarzyna Michałowska: Piątkę dzieci.
Tomasz Nadolny: Piątkę dzieci i fajnie opowiadał o tym, jak je po kolei w ten świat cyfrowy wprowadza i oswaja…
Angelika Chimkowska: Muszę posłuchać.
Tomasz Nadolny: Polecamy, bardzo, bo on ma…zasady są tam mocno ustalone, ale on jest jednocześnie przedsiębiorcą, który pracuje z technologiami, więc dla niego to jest ważne, żeby jego dzieci nie odczuwały żadnego wykluczenia, ale bardzo uważa. Bodajże chyba tylko najstarszy syn miał telefon…
Katarzyna Michałowska: Tak, najstarszy syn ma możliwość korzystania z komputera przez godzinę. Inne dzieci mają mało i jeśli patrzą zza ramienia, to znaczy, że wykorzystują już swój czas.
Tomasz Nadolny: I do pewnego wieku tylko i wyłącznie z rodzicami mogą korzystać z sieci internetowej. Bardzo fajnie poukładany ma ten świat. Wydaje mi się, że to mu się sprawdza.
A z drugiej strony, na drugim końcu przedsiębiorcy z Palo Alto twierdzą, ci najwięksi, że do czwartego roku życia w ogóle nie dają tych urządzeń podręcznych swoim dzieciom, bo uważają, że nie wiemy do końca co to robi z mózgiem dziecka i chyba tak jest, że do końca nie wiemy, co tam nam podgrzewa wszystko.
Kolejna rzecz, że na kolejnym biegunie są osoby, które w ten sposób dają sobie czas na to, żeby pomalować paznokcie, tu już się śmieję, ale nawet żeby ugotować obiad, że po prostu najprościej jest dać dziecku telefon, niech dziecko spędza sobie samo czas. Jest to chyba najgorsze wyjście, jakie można, a pomiędzy tymi dwoma skrajnościami można znaleźć…
Angelika Chimkowska: Ja rozumiem tych rodziców. Moje dzieci też jedzą frytki, chociaż tylko raz w roku chodzą do Mcdonalda. Chociaż, żeby nie było, jest taka zasada, że raz w roku mogą pójść do McDonalda i mogą sobie wtedy zamówić tego Happy Meala z zabawką. Chociaż nie ukrywam, że ta zasada w tym roku, kiedy wracałam sama z trójką dzieci z Kołobrzegu przez siedem godzin, kiedy byliśmy już głodni, powiedziałam “No dobra, w tym roku jeszcze raz pójdziemy do McDonalda i zjecie obiad”. Nie było po drodze niczego innego, sensownego.
Co by nie mówić, po moich doświadczeniach, byłam kiedyś w Indiach i McDonald’s jest takim bezpiecznym śmietnikiem, po którym nic ci się nie stanie.
Tomasz Nadolny: Ale w podróży wiadomo, że to jest czyste i świeże w takim sensie, że…
Angelika Chimkowska: To jest bardzo dobrze zakonserwowane.
Tomasz Nadolny: To jest bardzo dobra opcja.
Ciekawe pytanie będzie, które ci może postawimy za dziesięć lat, jak one będąc już w dorosłym życiu, czy przez to, że w dzieciństwie tego McDonalda miały raz w roku i był im zabroniony, czy będą go jadły codziennie?…
Angelika Chimkowska: Też jestem tego ciekawa.
Tomasz Nadolny:…czy wręcz odwrotnie? Czy nauczysz ich po drodze takiego świadomego?…
Angelika Chimkowska: To, czego szukam, czego nie dowozi nam szkoła i stąd między innymi ten Uniwersytet Dzieci i inne inicjatywy, które podejmuję, to jest to, że szkoła uczy “co myśleć”, a nie “jak myśleć” i ja uczę moje dzieci myśleć. Ja im daję wolną decyzję, one mogą podjąć decyzję, kiedy pójdą do tego McDonalda i co tam sobie wybiorą, ten jeden raz. Kiedy dostają pieniądze, mogą to wydać na co chcą, nawet jeśli to będzie, jak w przypadku mojej trzyletniej córki, metrowa maskotka foki za sto dwadzieścia złotych, kiedy ja już miałam taki odruch, żeby jej powiedzieć “Kalina, nie kupuj tej maskotki. Po co ci taka maskotka?”. Pokazałam jej i powiedziałam, że może sobie za to kupić to, to i to albo poczekać trochę, uzbierać pieniądze i kupić coś większego.
Tomasz Nadolny: Foki są fajne.
Angelika Chimkowska: No, metrowa, różowa foka w łóżku zajmuje pół łóżka.
Katarzyna Michałowska: Słuchajcie, kończymy naszą rozmowę.
Angelika, ja chciałam cię bardzo docenić za to, że wszystko, co powiedziałaś przed chwilą, pokazuje, jak jesteś połączona z życiem.
Ja mam czasem takie wrażenie…czytałam te amerykańskie książki, fajna ta książka “Upór” albo na przykład…Ale kiedy czytałam Angeliki książkę, to ona jakby bardziej do mojego serca przemawiała w sensie takim, że jesteś Polką, mamą, tutaj żyjemy wspólnie na tej ziemi, wiemy, jacy jesteśmy i to jest takie fajne, że jesteś taka zintegrowana. To mi się bardzo w tobie podoba.
Angelika Chimkowska: Jedna z moich wartości…
Tomasz Nadolny: Idziesz tak w poprzek. Zresztą widać, trend się pojawił na medium, w social mediach podważania wartości tych wszystkich amerykańskich przewodników coach’owych, wskazują nam podręcznikami różnymi, ciągłym sprzedawaniem kolejnych pozycji książkowych rzeczy tak naprawdę niemożliwe do zrealizowania w życiu jednego człowieka, czy w ciągu jednego dnia. Też niemożliwe jest, żeby oni byli w stanie pokazać, że integrują to w jakikolwiek sposób. Już nie będę wymieniał nazwisk tych najbardziej krytykowanych…
Angelika Chimkowska: Wiecie, to jest taka nasza potrzeba takiej wizji. Tak jak my myślimy o tym świętym spokoju, tak sobie wyobrażamy, że gdzieś może jest jakaś cudowna tabletka na te wszystkie problemy, na te wszystkie moje strachy. I na tym jadą ci wszyscy cudowni i myślę, że to niestety bardzo niszczy ich osobiście.
Stąd ja tak bardzo dbam o swoją integralność, bo ja wiem, że może osiągnę tym jakieś cele, ale finalnie to będzie uszczerbek dla mojej duszy, że ja po prostu siadając wieczorem myśląc o tym, co mówię a jak żyję, będę się czuła z tym źle.
Myślę, że finalnie nikt nie jest nawet bardzo mocno zepsuty, może część rzeczy jest w stanie sobie zracjonalizować i usprawiedliwić się, ale nadal pozostanie taka gorycz w nas, że zawiedliśmy. Zawiedliśmy przede wszystkim siebie.
Tomasz Nadolny: Nie żyjemy w prawdzie.
Angelika Chimkowska: Tak.
Katarzyna Michałowska: Dokładnie.
Dziękujemy ci bardzo.
Angelika Chimkowska: Dziękuję.
Katarzyna Michałowska: Dziękuję ci bardzo za to, że zechciałaś z nami porozmawiać na Stacji Zmiana.
Tomasz Nadolny: Dzięki.