Hania Ellwart pojechała w miejsce zupełnie dla niej nie znane, a dla nas egzotyczne. Po pół roku pracy w szkole w Peru udało nam się zaprosić ją do rozmowy i dowiedzieć się jak wyglądają realia przeprowadzki na zupełnie inny kontynent.
Kasia znała Hanię od dłuższego czasu, a Tomek poznał po raz pierwszy, tak jak słuchacze.
Jeśli jesteście ciekawi jak bardzo różni się codzienne życie w Peru od życia w Polsce, zarówno od strony przyrody, jedzenia, jak i kulturowych różnic, które okazują się być zaskakujące, zapraszamy do posłuchania tej rozmowy.
Nagranie tego podcastu było ciekawym doświadczeniem, ponieważ miejsce, które wydawało nam się spokojne w ciągu dnia, okazał się bardzo gwarne, za co bardzo słuchaczy przepraszamy. Będziemy się starali szukać spokojniejszych miejsc do rozmowy.
W trakcie rozmowy przywołujemy kilka miejsc w Internecie, które znajdziecie poniżej.
Wyjazdy na wolontariat studencki:
http://evspolska.pl/
http://erasmusplus.org.pl/evs20/
http://youthinactionri.org/
Organizacja, dla której Hania jest wolontariuszką:
http://www.coprodeliusa.org/
Wkład Polaków w rozwój Peru:
http://www.pangeamagazine.com/poles-in-peru
Jak możesz słuchać podcastu?
Możesz słuchać na tym blogu.
Ale możesz też słuchać nas na dowolnym odtwarzaczu mp3. Plik powinieneś pobrać z tego bloga, a następnie wgrać go na swój odtwarzacz.
Z wygody polecamy ostatni sposób, czyli słuchanie podcastów na swoim smartfonie. Robimy podobnie i jesteśmy zadowoleni, ponieważ ulubione podcasty można mieć ze sobą, by słuchać je w każdym miejscu i dowolnym czasie.
Śledź podcast Stacja zmiana na: iTunes | Android | RSS
Prosimy, oceń nasz podcast
Jeżeli zechcesz nam w jakiś sposób podziękować za naszą pracę, najlepszym sposobem, będzie pozostawienie opinii w iTunes.
Dzięki temu, że to zrobisz, podcast Stacja Zmiana będzie widoczny i ułatwi nam docieranie do słuchaczy.
Możesz to zrobić klikając na linka poniżej:
-> Tu link do konkretnego podcastu w iTunes
Transkrypcja
Tomasz: Witamy wszystkich. Wita Tomek Nadolny i…
Katarzyna: Kasia Michałowska
T: Dzisiaj witamy w kolejnym odcinku podcastu Stacja Zmiana, czyli taki podcast, w którym coś się kończy, a coś się zaczyna, a na pewno się zmienia. No i dzisiaj przeskakujemy bardzo daleko, przeskakujemy aż do Ameryki Południowej, gdzie zaprowadzi nas, nie wiem, zawiezie, wirtualnie nas zawiezie Hania Elward.
Hanna: Dzień dobry.
T: Witaj.
K: Cześć Hania.
T: Udajemy się w podróż do…
K: Do Peru. Tak, tak i dlatego tutaj wokół nas też taki słyszymy wirtualny szum, bo chcemy też pokazać Wam, że to taki różnorodny kraj, dlatego też spotkaliśmy się w Sopocie, w kawiarni i razem z wami możemy teraz wypić wspólnie kawę, razem z Hanią. Posłuchamy, gdzie ta dziewczyna wyruszyła?
Haniu, opowiedz nam, dlaczego pojechałaś do Peru. Co Ty tam robiłaś? Jak Ty tam się znalazłaś w ogóle?
H: Historia jest dość długa, bo jakby zaczęło się od tego, że to było moje marzenie. W wieku 16 lat miałam marzenie, żeby pracować jako nauczycielka w Ameryce Południowej. Ja o tym marzeniu potem zapomniałam z czasem, bo zajęłam się wolontariatem jakby na miejscu, też wyjechałam do Grecji na wolontariat. No ale w pewnym momencie w zeszłym roku, dosłownie rok temu szukając kolejnych możliwości wyjazdu na projekt krótkoterminowy, czyli wymiany lub szkolenie, znalazłam ogłoszenie organizacji, dla której potem pracowałam, szukających wolontariuszy, właśnie w Ameryce Południowej, nauczycieli języka angielskiego. No i tak się zaczęło, że po prostu napisałam do nich. Miałam małe szanse na to, żeby się dostać, bo mój hiszpański nie był zbyt komunikatywny, że tak powiem. Znaczy też nie miałam ukończonych studiów, więc napisałam do nich, że chcę wyjechać, ale dopiero po ukończonych studiach. Studiowałam edukację wczesnoszkolną z językiem angielskim. Zgodzili się. Jakby ze względu na mój język hiszpański, nie wysłali mnie do dużego miasta, tylko do dżungli, co nawet mnie bardziej ucieszyło.
No i tak się zaczęło po prostu. To był szczęśliwy traf, jakby jednocześnie spełnienie moich marzeń, o których trochę zapomniałam. No i też to, czego akurat w tym momencie potrzebowałam.
K: Ile czasu byłaś w Peru, powiedz.
H: Pół roku.
K: Czy jesteś zadowolona? Tęsknisz za Peru? Teraz jesteś zimową porą tutaj w Polsce.
H: Tęsknię niesamowicie. Dlatego też tam planuję wrócić na kolejne pół roku. Nie tyle planuję, co wracam, bo już powiedziałam w szkole, że będę dalej uczyć, więc nie szukają nikogo nowego. Tak jakby jestem zobowiązana słowem do powrotu.
Za miesiąc wracam. Teraz mam wakacje, bo tam są teraz wakacje letnie, więc spędzam je w zimnej Polsce.
K: Powiedz Haniu, co tam w właściwie robisz, co robisz w Peru?
H: Uczę angielskiego. Przez ostatnie pół roku pracowałam dla jednej szkoły. Teraz, jak wrócę, będę pracowała dla dwóch szkół. Mam zajęcia z dziećmi jakby w przedziale od trzech lat do dwunastu lat, czyli całe przedszkole plus cała podstawówka no i normalnie prowadzę zajęcia języka angielskiego, tylko że mam swobodę swojego programu, czyli sama ustalam, co z nimi robię, metody sama dobieram.
K: A jak jesteś wolontariuszem to jak wygląda sprawa Twojego wynagrodzenia i bycia tam, przebywania? Jak to wygląda?
H: Wygląda to tak, że oni mi, znaczy, sama musiałam zapłacić za przelot do Limy, co jakby było największym kosztem związanym z wyjazdem, no i zaszczepienia, ale szczepienia się robi raz na zawsze, więc to tyle dobrze. Oni mi opłacają mieszkanie, dostaję w szkole wyżywienie czyli śniadania, obiady. Zapewniony mam transport do szkoły, jadę z dziećmi autobusem szkolnym i z nimi wracam. Do tego płacą mi 500 soli miesięcznie, to jest równowartość około 600 zł, ale wystarcza mi na wszystko, czego potrzebuję. Jeśli potrzebuję więcej pieniędzy, po prostu daję prywatnie lekcję języka angielskiego, które są jakby takim kieszonkowym dodatkowym.
K: Właśnie zainspirowałaś mnie, zanim zaczęliśmy tą rozmowę i nagrywać ten wywiad, to powiedziałaś, że uczysz za owoce. Czy możesz jakoś rozwinąć tą myśl?
H: To nie była moja inicjatywa, to była dziewczyna, która była tam przede mną. Po prostu jakby jedna rodzina z tej miejscowości się dowiedziała, że przyjechała gringa czyli osoba obca, która uczy angielskiego, no i zaczepiali ją. Akurat ona liczyła sobie dziesięć soli za osobę, za godzinę. Tylko że to jest rodzina bardzo biedna, więc ona poszła z nimi na układ, że oni płacą jej dziesięć soli za trójkę dzieci za godzinę i resztę dopłacają w owocach, że może sobie wziąć z ich sklepu z owocami i warzywami dowolne owoce, jakie tylko chce. No a ja to kontynuowałam. Wyglądało to po prostu tak, że szłam i robiłam godzinę zajęć, co sprawiało mi niesamowitą przyjemność, bo się z całą rodziną zaprzyjaźniłam. Nazywałam ich “moją peruwiańską rodziną”. Płacili mi raz w tygodniu. Miałam zwykle cztery godziny tygodniowo, szłam wybierałam papaje albo ananasa, jakieś jabłka. zawsze coś sobie wzięłam do jedzenia. Mango też miałam, awokado też mogłam wziąć.
K: Jakie tam owoce są najsmaczniejsze? Jakie Ci najbardziej smakują?
H: Najbardziej mi smakuje mango. To jest zdecydowanie mój ideał owocowy. Jeśli chodzi o soki to guanabana. Nie wiem, jak to się nazywa po polsku, ale to jest owoc, który z zewnątrz jest zielony z kolcami, a w środku jest biały. Jest tak, orzeźwiający, że w gorące dni sok z niego to jest coś idealnego. Co jeszcze? Granadina jest bardzo fajna, bo ma dużo soku w sobie. Za papają nie przepadam. Może dlatego, że się strasznie przejadłam, bo moja współlokatorka pracuje na polach papai. Kakao. Ale kakao świeże, które w ogóle nie smakuje czekoladą. No i awokado, smak jest niesamowity. Też miałam problemy z kupowaniem tam warzyw i owoców, bo na przykład w każdym sklepie osiedlowym, nie osiedlowym, ulicznym jest dostępnych około pięciu rodzajów ziemniaków, więc trudno jest wybrać, które ziemniaki potrzebuję. Zawsze się mnie pytali: a które ziemniaki potrzebuję? Białe, czerwone, żółte? Do zupy, sałatki?
K: I które najlepiej ziemniaki Ci smakują?
H: Zależy do czego potrzebuję. Mają różną strukturę i różnie się zachowują podczas gotowania. Raz kupiłam ziemniaki, chciałam je po prostu ugotować, a wyszło mi puree. Były bardzo wodniste.
K: Nasz podcast to jest Stacja Zmiana i my mamy takie hasło, że coś się kończy, a coś się zaczyna. Czy Ty musiałaś coś porzucić, jakieś przyzwyczajenie swoje z Polski, a tam na nowo nauczyć się nowych przyzwyczajeń? Czy coś nowego zaczęło się w Twoim życiu?
H: To jest temat dość trudny trudny dla mnie, bo w ogóle wyjazd dla mnie był trudny. Bo ja się zdecydowałam na wyjazd w grudniu. Dowiedziałam się, że jadę w styczniu.Wtedy jeszcze miałam studia, w maju rozpoczęłam tutaj pracę w restauracji. Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, miałam bardzo dobry kontakt z przyjaciółmi, wcześniej nie miałam przez wiele podróży. I szczerze jadąc dopiero płakałam w samolocie, to było dla mnie straszne. Czułam, że zostawiam swoje idealne życie, doskonałą pracę, przyjaciół, całą rodzinę, możliwość rozwoju dla Peru, gdzie w ogóle nie wiedziałam, co mnie spotka. Strasznie źle się tam czułam. Pamiętam, że, jak rozmawiałam z przyjaciółką, to mi mówiła, że miałam taką depresję jak nigdy, że to było dla mnie straszne. Ale w pewnym momencie wszystko się zmieniło, jak zaczęłam poznawać nowych ludzi, wyszłam do ludzi. Poznałam swojego późniejszego chłopaka tam, jakby on mnie zapoznała z innymi ludźmi i przez to jakby zaczęłam żyć, zaczęłam się cieszyć tym krajem. Zaczęło mi się nagle wszystko podobać. Wszystko się zmieniło. Jeśli chodzi o kulturę to było kilka rzeczy, kiedy musiałam powiedzieć: no dobra, nie ma wyboru, trzeba robić tak a nie inaczej. Na przykład picie piwa, co wydaje się każdemu, że na pewno pije się wszędzie tak samo. Wcale nie. Bo w Peru pije się z jednej szklanki. Wszyscy dzielą jedną szklankę między sobą, co dla mnie było bardzo trudne…
K: Wyzwanie…
H: Tak, wyzwanie, jeśli chodzi o przełamanie się, bo chodzi o bakterie, wirusy.
K: I co? Piłaś z jednej szklanki?
H: Tak, w końcu się przełamałam. Musiałam. Zaczęłam wychodzić z ludźmi młodymi no to nie chciałam też wyjść na księżniczkę, która ma własną szklankę, której nie wiadomo co muszą szukać, więc się przełamałam. Teraz nie wydaje mi się to dziwne, nawet całkiem normalne. Ale było wiele takich sytuacji.
K: Na przykład mówiłaś, teraz spotkaliśmy się tutaj w Sopocie, w kawiarni, ale czy tam są kawiarnie?
H: Nie ma kawiarni. To było straszne, przez co cierpiałam przez całe pół roku. Jak mówiłam, pracowałam w restauracji, która jest też tak jakby kawiarnią, więc miałam dostęp do kawy codziennie i przyzwyczaiłam się do picia kawy, dobrej kawy. No a jak tam poszłam szukać kawy, okazało się, że nie istnieje. Można kupić kawę do przygotowania w domu, ale nie napijesz się na przykład cappuccino, cafe latte. Czegoś takiego nie piją. Jak już to można kupić kawę rozpuszczalną, można kupić nescafe, ale to nie jest kawa. Oni tam w ogóle nie znają tradycji picia kawy, nie mają tradycji pójścia do restauracji, kawiarni, żeby usiąść, zrelaksować się, napić się czegoś. Nie istnieje coś takiego. Całkiem inaczej niż w Europie.
K: I co, musiałaś porzucić picie kawy?
H: I tak i nie. Na szczęście mam współlokatorkę Hiszpankę, która miała ze sobą kafeterię, chyba tak to się nazywa, takie urządzenie do robienia dobrego espresso, więc jakby, kiedy potrzebowałam kawy to “kradłam” jej urządzenie i sobie robiłam kawę, ale rzeczywiście odzwyczaiłam się od picia kawy.
K: Haniu, a Ty tam pracowałaś w szkole i mówiłaś, że miałaś chłopaka. Jak ty weszłaś tam w tą społeczność?
H: Właśnie z wejściem w społeczność to był ten szczęśliwy fart, bo oni są bardzo nieśmiali. To jednak się mówi, że to jest gorąca krew, no ale ja pierwszą osobę z zewnątrz poznałam dopiero po dwóch miesiącach? My, ze swoim chłopakiem poznaliśmy się pod koniec października, a ja tam pojechałam w sierpniu, więc trzy miesiące to były. To było dzięki temu, że moja współlokatorka ma tam swojego chłopaka, który jest Peruwiańczykiem i poszliśmy do jednego dnia do klubu i tam mnie przedstawił mojemu przyszłemu chłopakowi i tak się poznaliśmy. Myślę, że tak to bym nigdy nikogo nie poznała, bo na przykład oni jako, że jestem inna, oni wszyscy mówią na ulicy: Cześć. Cześć piękna. Cześć urocza. Cześć księżniczko. Ale jakby nie mają tej odwagi, żeby ze mną porozmawiać. Przez co nikogo nie poznałam. On był dopiero pierwszą osobą, którą poznałam, przez to, że go poznałam, on mnie zaczął poznawać ze swoimi znajomymi. Jakby już wpadłam w tą społeczność. Bo są wspaniałymi ludźmi, są bardzo otwarci, ale mają problem z tym pierwszym kontaktem. Jakby to tłumaczyć na realia polskie, jakbym była jakąś gwiazdą filmową, jestem tym dla nich. Jestem czymś obcym, nieosiągalnym. Z koleżankami się śmiałam, że jestem tu taką Paris Hilton. Mniej więcej taka jest różnica.
K: To jest ciekawe, bo tak naprawdę do tej rozmowy zainspirowały mnie wpisy na twojej tablicy na temat różnic kulturowych związanych z Peruwiańczykami.
H: Nazwałam się z innego świata.
K: Tak, nazwałaś się z innego świata. Fajnie by to wyglądało w formie bloga i ciekawa jest taka twoja obserwacja na temat przywiązania. I napisałaś coś takiego, że przywiązanie, coś, co dla mnie jest normalne, tutaj traktowane jest jako zło niekonieczne. Ja się przywiązuję do miejsc, rzeczy i ludzi, a Peruwiańczycy nie przywiązują się do niczego. Czy możesz to rozwinąć?
H: To było tak jakby… Hmm, jak to wytłumaczyć? To było zainspirowane tym, co mi się stało z poprzednią osobą, którą poznałam jeszcze przed moim chłopakiem. Był to profesor ze szkoły, z którym powiedzmy, że zaczęłam jakiś romans. On powiedział, że nie może się dalej ze mną spotykać, bo nie chce się przywiązać. Dlatego też jakby rozstałam się ze swoim chłopakiem, bo on też się tego strasznie bał. On się bał przywiązać, bo dla nich przywiązanie jest czymś, co oznacza wyrzeczenie. Oni się absolutnie nie przywiązują. Można to zobaczyć na przykład w ich tradycji spalania rzeczy, na przykład w Nowy Rok się spala rzeczy, żeby jakby się odciąć od tego, co było w zeszłym roku. Też mają powiedzenie: nowy rok, nowa miłość. Czyli co roku jakby zmieniają swoje miłości, co jest dla nich normalne. Nie wiem, czemu oni mają tak z tym przywiązaniem. Przywiązanie jest dla nich jakby czymś niemiłym, niemiło im się kojarzy. Oni lubią mieć wolność. Nie lubią mieć czegoś, nie wiem jak to powiedzieć nie używając kolokwializmów, na serio. Dla nich coś na serio brzmi bardzo poważne, a wśród młodych ludzi absolutnie nie stara się nic robić na poważnie. Tam w ogóle jest coś takiego, że mężczyźni mają rozwody. Są czymś naturalnym. Nie jest tak, że jak się u nas bierze ślub, trzeba to przemyśleć, pobyć trochę razem, potem ślub. Nie, u nich jest dziecko, ślub, rozwód. Więc też jakby ludzie między sobą nie zawierają zbyt ścisłych przyjaźni, jakby trzyma się wszystkich na dystans. Też tam pisałam w tym tekście, z tego co pamiętam też pisałam o sytuacji ze świnkami morskimi, które się tam jada, co mnie zaskoczyło. Moja jedna uczennica, byłam w nią trochę bliżej, bo to siostrzenica mojego byłego chłopaka, która powiedziała, że urodziła nam się mała świnka morska. A ja, że super. Oczywiście się z nią bawisz? Tak, tak najpierw się z nią pobawię, a potem ją zjemy. Co dla mnie było jakby totalnym szokiem, bo jak można się bawić z czymś, co potem się zje. Przecież to jest zwierzątko domowe, a potem się je zjada. To właśnie dla nich tego nie ma. Oni nie traktują tego jako coś, do czego warto się przywiązać. Też zmieniają pracę, co mnie akurat smuci, bo się teraz dowiedziałam, że kilka osób, z którymi byłam tam blisko, już tam nie będzie mieszkać, bo dostali pracę w innym mieście, więc wyjeżdżają do innego miasta, że na przykład dużo ludzi mówi, że a nie pracowałem tu już rok, więc nie będę pracował kolejny rok. Jakby oni żyją w ciągłym ruchu, nie lubią zostać w jednym miejscu. Nie wiem, czy im się to kojarzy z jakimś ograniczeniem wolności, czyli ciągle coś muszą zmieniać albo dziewczynę albo chłopaka, miejsce pracy, zamieszkania czyli absolutnie nie powtarzać tego, co się robiło rok wcześniej.
K: Chodzi o dzieci, w szkole, to czy dzieci też tak często zmieniają szkołę?
H: Ja akurat byłem w czasie roku. Ale teraz, jak wracam, że kiedy tam teraz pojadę to na pewno nie będę miała przynajmniej połowy dzieci albo będą inne dzieci. Bo jak rodzice się przeprowadzają zmieniając pracę, to dzieci też się przeprowadzają i zmieniają szkołę. Dla mnie to też było szokiem, bo u nas się też myśli o szczęściu dziecka, że dziecko już nawiązuje te przyjaźnie, już jest w tej szkole, już się zaaklimatyzowało. Zmiana dla niego jest na pewno trudna. U nich nie, bo oni już jakby od małego dziecka wpajają im, że wszystko się zmienia, więc może dlatego dla niego nie jest problemem.
T: Z drugiej strony wspominałaś, że w tej miejscowości, w której mieszkasz, większość ludzi poza nią nigdy nie wyjeżdża. Tak? Że jakby nie wiedzą, jak wygląda świat poza.
H: Tak.
T: Czyli to jest druga skrajność.
H: Powiedziałam, że nie miejscowość, ale region, bo oni jakby poruszają się między wioskami, czyli raz pracują w jednej wiosce, potem pracują w innej wiosce, ale jakby ciągle w tym samym regionie.
T: Czyli mobilność jest ograniczona o region geograficzny.
H: Tak. To też jest, myślę, kwestia tego, że tam podróż to się liczy w godzinach i na przykład znajoma mi teraz napisała, że ona się wyprowadza do innego miasta. Pytam się, czy daleko. Ona: “nie, tylko siedem godzin”. Dla mnie jest to ogromna odległość, ale nich to jest bardzo blisko.
T: Cała Polska do przejechania.
H: Tak. Tam podróż się liczy w godzinach dwudziestu, dwudziestu czterech, bo samoloty są bardzo drogie, a przekroczenie And, które rozdzielają dżunglę od zatoki, od dużych miast no to są właśnie dwudziestogodzinne podróże. A z drugiej strony jakby się chciało wpłynąć w dżunglę to są trzy dni, bo tyle zajmuje płynięcie rzeką, bo po prostu są miejsca, gdzie nie można dojechać samochodem i trzeba płynąć, więc to się w dniach też liczy podróże.
T: A jaka jest tam przyroda?
H: Dzika. Całkiem inna. Są koty, są psy, są świnki morskie, które się jada, są kurczaki, takie zwierzęta jak świnki, krówki to tak. Ale do tego na przykład wszędzie latają kolorowe papugi, są pająki niebezpieczne. Miałam szczęście nie spotkać takiego u siebie w domu. Raz udało mi się zabić małą tarantulę, ale taką malutką, na szczęście nieurośniętą. Ale zdarzało się, że w szkole dzieci krzyczały, że jest pająk. Nauczyciele szli zabijać, bo były to pająki, które mogły zabić, tarantule, które mogły zabić. Są węże bardzo niebezpieczne.
Tamta społeczność mnie bardzo chroni, więc mi nie wolno się poruszać w niektóre miejsca. Na przykład nie wolno mi iść w góry samej. Bo nie dość, że zwierzęta, to ludzie też są tam niebezpieczni. Więc jest tam dziko. Mrówki, mrówki strasznie gryzą, są jakby różne rodzaje mrówek. To jak mnie raz pogryzły to mam bliznę i całe życie będę miała bliznę. Na stopie, bo wpadły na mnie mrówki. Raz pojechałam do takiej jakby bardziej dzikiej dżungli, na gorące źródła. Tam widziałam mrówki, które miały prawie dwa centymetry. Wszystko jest tam ogromne. Ćmy są wielkości ptaków. Nietoperze latają u nas po domu, jak wpadną akurat.
K: Niesamowite.
T: Czyli dla tych, którzy mają akurat jakieś fobie, na przykład owado, czy boją się pająków to chyba nie jest to… Nie polecasz.
H: Myślę, że zdecydowanie osobom, które mają arachnofobię, nigdy w życiu nie poleciłabym pojechać tam. Bo to nawet nie tyle, że tam… Ok, bo arachnofobia to już jest paniczny strach przed pająkami, moja siostra ma, więc dużo o tym wiem. Jedna sprawa, że są tam te tarantule, ale z drugiej strony tam wszędzie jest mnóstwo pająków, takich mniejszych, większych coś w stylu naszych krzyżaków. Tyle, że ich jest wszędzie pełno. U mnie w salonie, bo mamy sprzątaczkę, można liczyć dwadzieścia na suficie. Bo to są takie ilości tych zwierząt dzikich, insektów. Ja sama sądziłam, że nie mam żadnych problemów z insektami, żadnych problemów z pająkami, w sumie to w Polsce mam wręcz swoje ulubione pająki w swoim pokoju, a tam, jak musiałam stawić temu czoła, bo dla mnie to też było takie szok.
K: Haniu, wracam do różnic kulturowych i twojego drugiego wpisu, który zrobiłaś. Mówiłaś o kłamstwie. “Nazwanie kogoś kłamcą w moich oczach jest największą obelgą. Zaś tutaj jest słowem kluczowym dla wielu piosenek. Peruwiańczycy kłamią, czy chcą dobrze czy źle. Mają to we krwi, począwszy od kłamstewek błahych, jak ściąganie na sprawdzianach i wymyślanie niestworzonych historii, poprzez tworzenie plotek do kłamstw ciężkiego kalibru: zdrada, oszustwa.” No tak, dosyć brzmi to mocno. Jakie są twoje obserwacje?
H: U nich kłamstwo nie jest niczym złym. Może taką przytoczę historię ze swojego doświadczenia z moim byłym chłopakiem.
Miałam pożegnanie kolegi. Zapytałam się go, czy przyjedzie do nas do pubu, gdzie jesteśmy, żeby się z nami spotkać. Na co on napisał: “Nie, nie mogę. Oglądam film ze swoją bratanicą. Jestem już w domu. Chcę iść spać.” Ale potem ze swoimi znajomymi zmieniłam jakby miejsce zabawy. Poszliśmy do klubu, gdzie go spotkałam. No to dla mnie było to jakby, coś, czego się nie robi. Tak? Skłamał mi, że jest w domu. Do tego swoim kolegom, jak się później dowiedziałam, powiedział, że mnie nie ma w mieście, jak oni się pytali, czemu mnie nie ma. Ja tylko zapytałam: Dlaczego skłamałeś? Bo nie chciałem, żebyś była zazdrosna. Bo nie chciałem cię denerwować.
Jakby dla nich kłamstwo jest wyjściem, jakby zrobieniem czegoś lepszego. Dużo ludzi się mnie pytało właśnie. Chłopaków, z którymi się przyjaźnię: Jakby moja dziewczyna się pytała to skłam. A ja tak: No, nie będę kłamać. Nie potrafię kłamać. Nie mam natury kłamania. Wręcz kłamstwo mnie brzydzi, więc nie będę kłamać. To lepiej nic nie mów. Dla mnie milczenie też jest kłamstwem. I czemu ty chcesz, żeby kłamała, przecież nie robię nic złego. Ale nie, bo ona będzie zazdrosna, jak się dowie, że jestem z tobą albo z kimś innym. Lepiej skłam. Dla mnie lepiej jest powiedzieć prawdę, że tutaj jestem z tym, z tym i z tym. Albo przepraszam, tak jak mój chłopak, nie chcę z tobą wyjść, bo wolę wyjść ze swoimi znajomymi, wolę wyjść ze swoją koleżanką, kolegą, znajomymi ze szkoły, dzisiaj się nie spotkamy. Może byłabym trochę obrażona, ale to ciągle nie byłoby kłamstwo. A dla nich to kłamstwo jest jakby rzeczą podstawową do życia. Każdy kłamie. Dlatego też oni, na przykład dużo ludzi, myślę, że przez to jakby, dużo ludzi nie ma do mnie też zaufania, bo oni myślą, że ja też kłamie. Bo jak każdy kłamie to ja na pewno też kłamie. Może to już tak jest z tym przywiązaniem, że się nie przywiązuje do ludzi, bo się im nie ufa, przez to, że wszyscy kłamią.
K: Ale widzisz, to też w szkole, wśród dzieci to jest takie naturalne czy tylko wśród relacji, zawiązywania relacji?
H: Nie, dla mnie to już jest też szok. Miałam zajęcia w Polsce. W szkole. No i dzieci w pierwszej klasie podstawówki nie wiedzą, co to znaczy ściągać. A tam w pierwszej podstawówki mieli już ściągi przygotowane. Bo jakby skądś się nauczyli, że ściąganie, oszustwo, czy kłamanie, wymyślanie, czemu nie masz pracy domowej, albo czemu robisz to a nie to. Albo mówi, że idzie do łazienki, poszedł gdzie indziej. Gdzie byłeś? W łazience. Takie…Oni to mają we krwi to kłamanie. Trzylatki nawet potrafią kłamać, co jakby, według tego, czego się uczyłam, tak małe dzieci nie rozumieją idei kłamstwa, a w Peru jednak rozumieją, bo też kłamią.
K: A jak myślisz Haniu, taka twoja obserwacja na temat religijności Peruwiańczyków, jak to połączyć? Jak to jest, że oni są bardzo religijni, a z drugiej strony…
H: To był dla mnie szok. Bo to jest dla mnie ciekawe, że próbowałam ich pytać, jak to u nich wygląda, że przecież jesteście tak religijni, rozwodzicie się, wszyscy zdradzają, to jest też normalne, że tam mężczyźni zdradzają i kobiety wiedzą o tym, że mężczyźni zdradzają, bo potrzebują zdradzać. Czy właśnie to, że tam wszyscy kłamią, czy oszukują, bo dla mnie jest to oszustwo, widzą mnie, białą, więc powiedzą wyższą cenę, bo to też się zdarzało, że mówili mi inną cenę niż Peruwiańczykom, przecież mogę zapłacić więcej. Bo to też jest kłamstwo dla mnie. No i prawdziwi chrześcijanie tego nie robią. No, ale zaczęłam tego szukać, pytać różnych ludzi. Tak naprawdę religia jest dla nich rzeczą interpretacji. Oni ją interpretują trochę inaczej, bo wszyscy są bardzo religijni, chodzą do kościoła, noszą różańce, tatuują sobie Maryję, czy krzyże na ciele. Chociaż też czasami odnoszę wrażenie, że ta religia jest tam trochę bardziej na pokaz. Jestem religijny, wierzę w Boga.
T: Jeszcze bardziej niż u nas.
H: Tak, jeszcze bardziej niż u nas, bo też tego się oczekuje. Tak? Jakby to jest też wymuszone przez szkołę, że wszyscy się modlą. Tam nikt nikogo nie pyta, czy jesteś wierzący, czy nie jesteś wierzący. Modlisz się z nami. Na przykład u nas w szkole, jak się je jakikolwiek posiłek, śniadanie czy obiad, to jest stołówka, do której się przychodzi, dostaje się jedzenie i potem się idzie na jadalnię. To musimy czekać aż będzie cały stół pełen, czyli osiem osób usiądzie przy stole. Wtedy wszyscy wstajemy, modlimy się, dopiero wtedy możemy jeść.
K: Czyli ta religijność jest jakoś wpisana w tą kulturę.
H: Tak.
K: Rozumiem, że ona jest czymś naturalnym, tak?
H: Tak, co mnie też dziwi, bo oni są bardzo źli na Hiszpanów. Ciągle wypominają kolonizację, że to był tak wspaniały kraj, wszystko zniszczył Kolumb i że wszystko się zniszczyło przez to, co się stało, a z drugiej strony ta religia… Hiszpanie przywieźli religię do Peru. bo ich naturalna religia to szamani i czarownice. A oni ciągle kultywują tą religię nie zważając, że to też jest coś przywiezionego czyli takie dwie skrajności. Myślę, że oni sami są pogubieni w tym, co robią.
K: Jak Ty sobie osobiście z tym radzisz? Z jednej strony kochasz ten kraj, chcesz wrócić do Peru, a z drugiej…
H: Ja właśnie mówię, że to, co jest między mną a Peru, to jest prawdziwa miłość. Bo bardzo dużo rzeczy mnie denerwuje w tym kraju, bardzo mnie ten kraj męczy, a jednocześnie go na tyle… po prostu chcę w nim mieszkać, chcę spędzić w nim moje życie. Więc to jak prawdziwa miłość. Trudno to wytłumaczyć.
Jak ja sobie z tym wszystkim radzę? Po prostu się tym nie przejmuję. Na przykład, sama nie jestem zbyt religijna. To trzeba przyznać. Ale dla kultury, no na przykład z nimi, jak oni stoją i się modlą, to też wstanę, też się przeżegnam, ale ja nie poruszam tematów religijności, staram się tego nie poruszać. Bardzo mi się podoba, że oni nie mówią o polityce. Oni się nie kłócą. O tym jeszcze nie napisałam w swoich artykułach, co też jest ciekawe, co chciałabym powiedzieć. Tam nie ma kłótni. Tam nigdy nie usłyszałam, żeby ktoś się kłócił, żeby ktoś krzyczał na drugą osobę. Znaczy mnie to bardzo denerwowało, w mojej relacji osobistej z moim partnerem. On też nigdy nie powiedział mi nic złego. Chciałam, żebyśmy się pokłócili, a on nie. On po prostu opanowanie pełne i nie będę się z tobą kłócił. Oni się nie kłócą. Oni są bardzo, bardzo ugodowi. Jakby w ogóle się nie porusza tematów, które kłótnie mogą wywołać. Więc się nie mówi na przykład o polityce. Polityka, to jest coś, o czym się nie rozmawia, żeby się nie kłócić. To mi się na przykład bardzo podoba, bo jak wróciłam do Polski, jak usłyszałam kłótnie, jak usłyszałam jak ktoś na kogoś krzyczy, jak ludzie są nieprzyjemni wobec siebie, to stwierdziłam, że tęsknię za tym krajem, bardzo.
K: Czyli widzisz tę różnicę, że na przykład my jesteśmy bardziej kłótliwi w Polsce?
H: Tak, zdecydowanie. Choć słyszałam opinie, że dlatego ich podbili, bo byli tacy ugodowi.
T: A to powiedz…Trochę mówisz o plusach, minusach. Kochasz i nienawidzisz. To byś odradzała, czy doradzała, żeby spróbować taką przygodę? Zwłaszcza, jak jest się w twoim wieku, kiedy jeszcze się nie zaczęło, na przykład założenia rodziny, ale już skończyło się jakiś etap edukacji? To jest fajny moment na takie coś?
H: Myślę, że tak. Ja miałam to szczęście, że byłam na to wcześniej przygotowana. Tak jak wspominałam, wcześniej robiłam wolontariat w innym kraju, wcześniej robiłam wolontariat w Grecji, więc jakby wiedziałam, co to jest. Co to oznacza życie samemu, bycie w innej kulturze, bo dla kogoś, kto by się zdecydował na swój pierwszy wyjazd za granicę do Peru, no to myślę, że to mógłby być duży…
T: Za daleko.
H: Za daleko, zbyt duży szok, też jakby kwestia tego, że kontakty z rodziną są bardzo ograniczone, bo nie zadzwonię przez telefon, bo zapłacę za to setki złotych, jakbym chciała zadzwonić, więc wszystko jest przez internet. Różnica czasu to jest siedem godzin, więc to też trzeba być gotowym na to, że nie zawsze ma się, do kogo zadzwonić, do kogo odezwać, nie zawsze można znaleźć tę pomoc, jeśli jej się potrzebuje, trzeba być bardzo samodzielnym, żeby się tego podjąć. Chociaż uważam, że to przygoda świetna. Dla mnie coś cudownego, co tam przeżyłam. Jeżeli ktoś jest na tyle odważny, żeby się tego podjąć i na pół roku, teraz już na rok, bo się zmieniły warunki wizowe w Peru, wyjechać, no to jak najbardziej, szczególnie, że ta organizacja tutaj, dla której ja pracowałam, jest zaufaną organizacją, bo jakby sprawdzoną przeze mnie, nie było żadnych problemów z nimi.
T: Polecisz jej nazwę, czy…
H: Copedeli
K: Załączymy linka.
T: Zamieścimy gdzieś linka w notatkach do tego.
T: Wspominałaś też o kosztach, że podróż lotnicza. Pokryłaś ją sama, czy ta organizacja?
H: Z Polski do Peru musiałam się dostać na własny koszt. Tak samo za zaszczepienie musiałam sama zapłacić, ale jak już dostałam się do Limy odebrali mnie z lotniska samolotem, zabrali mnie do organizacji, gdzie spałam za darmo
Potem też opłacili mi lot lotniczy, bilet lotniczy do miejsca, gdzie pracowałam. Właściwie do najbliższego miasta, gdzie było lotnisko. Stamtąd mnie odebrali samochodem i zawieźli do domu, za który oni płacą. Jak miałam jakieś problemy typu, skończyła mi się wiza w między czasie, bo dostałam wizę na trzy miesiące, nie na sześć miesięcy jak powinnam na lotnisku. Więc oni mi zaproponowali: albo zapłacimy ci za przedłużenie wizy, to by wyszło około dziewięćdziesięciu dolarów albo zapłacimy ci za wyjazd za granicę, to tak można, przekracza się granicę na kilka godzin i się wraca i ma się po prostu nową wizę. Ale stwierdziłam, że wolę wyjechać niż płacić urzędnikowi, gdzie nawet nie wiem, gdzie idą te pieniądze. Więc mi normalnie zapłacili za wyjazd do Ekwadoru, pokryli mi koszty całego transportu, co wyszło około czterystu soli, czyli czterystu złotych lub ponad i właśnie też nie było z tym problemu, jakby…,
K: Mówiłaś też, że byłaś w Ekwadorze, prawda?
H: Tak. Ekwador był dla mnie jakby szokiem, bo…
K: Większym szokiem niż Peru?
H: Tak, bo jakby po pół roku w dżungli, gdzie to nie jest dżungla-dżungla, nie mieszkam na drzewie, ale jednak tej cywilizacji nie ma aż tyle. Nie ma tam samochodów, wszyscy jeżdżą na motorach. Nie ma tych kawiarni, czy też sklepów dużych, więc kiedy wyjechałam do Ekwadoru, gdzie w Ekwadorze jest bardzo amerykańsko. Tam w ogóle walutą jest dolar amerykański. Jak wjechałam, zobaczyłam kawiarnie, restauracje, centra handlowe, samochody, autobusy to ja po prostu czułam się jak wypuszczona z… To było takie Wow!, ale też z drugiej strony nie czułam się tak swobodnie, tak bezpiecznie. Jak się mówi o Peru, mówi się, że jest tam niebezpiecznie, bo Lima jest… rzeczywiście Lima jest… bardzo nie lubię Limy. To jest dla mnie miasto, które w ogóle nie jest dla mnie. To jest… tam jest prawie osiem tysięcy mieszkańców zarejestrowanych, do tego turyści, ludzie, którzy nie są zarejestrowani. To jest prawie dziesięciomilionowe miasto. Jest po prostu pełno ludzi, straszne zamieszanie i bardzo niebezpiecznie, gdzie mi powiedziano, jak tylko przyjechałam: nie możesz wychodzić z telefonem na ulicę, bo ci go zabiorą, nie noś przy sobie pieniędzy, bo cię okradną i nie chodź sama po zmroku, bo cię napadną, nie wchodź w te, w te i w te ulice, poruszaj się tylko głównymi ulicami. A najlepiej nigdzie nie wychodź, tylko siedź zamknięta. Czy na przykład jak szłam z inną wolontariuszką, bo też są wolontariusze w Limie, to tam, gdzie ona pracowała, musiałam mieć specjalną kamizelkę z nazwą swojej organizacji, żeby wiedzieli, że jestem z tej organizacji, że nie wolno mnie, nie wiem, okraść, napaść. Rzeczywiście to jest niebezpieczeństwo. Tam w dużych miastach jest bardzo niebezpiecznie.
T: Czyli duże miasta są dużo bardziej niebezpieczne, niż takie dziesięciotysięczne miejscowości w dżungli?
H: Tak. A u mnie na przykład potrafiłam iść z laptopem otwartym na jednej ręce, bo kończyłam jakąś pracę do szkoły i w ogóle się nie czułam niebezpiecznie, czy korzystanie z telefonów na ulicy.
K: Czyli żeby nasi słuchacze mogli sobie to wyobrazić. Lima ma czterdzieści milionów mieszkańców…
H: Nie, Lima ma dziesięć.
K: A, przepraszam, Peru. Peru ma czterdzieści milionów mieszkańców, a Lima na dziesięć, czyli jedna czwarta, nie 25% mieszkańców mieszka w Limie.
H: Tak
K: A wielkość Peru jest większa niż Polski, powierzchnia Peru jest większa, więc to też działa na wyobraźnię jak to wygląda.
H: No, to moje miasteczko jest pięćdziesiąt tysięczne, jakby porównując do realiów Polski to się nie da porównać, bo z jednej strony to jest dużo mieszkańców, ale ich myślenie jest tak małomiasteczkowe, tak jak mówiłam już o plotkach, to jest tak, jakby się mieszkało na wsi, gdzie jest jedna ulica i wszyscy się znają, bo wszyscy się tam znają. Każdy zna każdego. Ja tam jestem atrakcją turystyczną, więc o mnie to już szczególnie wszyscy wiedzą.
K: Jesteś gwiazdą, tak jak teraz w naszym programie.
K: Ciekawe jest to, że druga połowa dziewiętnastego wieku była początkiem emigracji Polski do Peru. Najpierw Polacy trafili do Paryża uciekając przed reperkusjami powstania styczniowego i listopadowego. Tam przedstawiciele rządu peruwiańskiego oferowali im kuszące kontrakty na pracę w stosunkowo młodym, niepodległym państwie i czy znalazłaś tam jakieś ślady Polski w Peru i czy natrafiłaś na Polaków, czy osobę pochodzenia polskiego?
H: Ja trafiłam na jedną Polkę, która tam mieszka. Ona tam przyjechała, przez tę organizację przez którą ja wyjechałam, też poznała tam swojego chłopaka, obecnie męża i już tam została. Z tego, co sama wiem, to Polak konstruował linię do Maczu Pikczu kolejową.
K: Tak, dużo budowli w Limie architekci polscy projektowali.
H: Ale tak jedyny Polak znany całemu kraju, gdzie widać to wszędzie, bo są parki, ulice, stacje paliw imienia Jana Pawła II i on jest jedyny papież, który dojechał do Peru. Oni wszyscy pamiętają datę tego przyjazdu, wszyscy pamiętają, kiedy to było, że papież u nas był, że Jan Paweł II. Wiedzą, że on był Polakiem, więc, Polaków się tam respektuje, ma się ten szacunek do Polaków. Ciągle się go wspomina dobrze, Jana Pawła II. No teraz jeszcze popularnym wśród nich Polakiem jest Lewandowski. Lewandowski, Lewandowski. Wszyscy wiedzą, kto to jest Lewandowski, jak w Polsce to Lewandowski.
K: Lecha Wałęsy nie znają.
H: Nie.
K: Teraz mówiłaś o premierze rządu, tak?
H: Prezydent.
K: Prezydent.
H: Prezydent kraju jest z pochodzenia Polakiem, ale oni się mało interesują tym. Tak, jak mówiłam, tam polityka nie jest czymś, o czym się mówi dużo. Więc na przykład, jak się zadaje pytanie: jak się nazywa wasz prezydent? Hm… Kucynski. Prezydent Peru się nazywa Kuczyński, z czego Peruwiańczycy nie potrafią napisać jego nazwiska, czy dobrze wymówić.
K: I pisze się normalnie, po polsku, Kuczyński przez ń, czy Kuczynski?
H: Zależy, bo w telewizji często jest jakieś tam, bo też oglądam wiadomości, no to jak tam jest podpis, to często jest na przykład pisane przez Y. Inaczej pisane.
K: I on jest Polakiem z pochodzenia, czy jego rodzina była wymieszana
H: I tego, co ja wiem, nie jestem pewna, czy to jest prawdziwe, no to, że jakby jego dziadkowie, część rodziny była z Polski, część z Francji, ale po tej stronie męskiej był Polakiem, przez to nazwisko jest polskie.
K: No proszę. Znalazłam, że architekci Ryszard Dejaksa Małachowski, to był taki inżynier, który projektował różne budowle, Ernest Malinowski, też, urodzony na Wołyniu, tam wyemigrował, więc może być dużo Polaków, którzy tam mieszkają w Peru, więc pewnie jeszcze znajdziesz…
H: Sama wiem, że w Peru jest ambasada Polska. To jest ambasada Polska na Amerykę Południową, na Boliwię, Ekwador i bodajże też w Chille, jest umiejscowiona w Limie. Myślę, że w Limie samych Polaków jest dużo. ale tam, gdzie ja mieszkam, nie ma Polaków.
K: Haniu, czego dowiadujesz się o sobie będąc wolontariuszem, jak poznajesz siebie, co odkrywasz?
H: Dla mnie każdy wyjazd za granicę to jest trochę poznawanie siebie. Jak zawsze opowiadam o sobie, czy jak Peruwiańczykom mówiłam o sobie, ja się bardzo zmieniłam. Jakby przed pierwszym wolontariatem, przed wolontariatem w Grecji. Wtedy się chyba poznałyśmy z tego co pamiętam?
K: Tak, tak.
H: Przed moim wolontariatem w Grecji byłam całkowicie inną osobą, trochę rozpieszczoną, materialistką. Teraz jakby patrzę na siebie, byłam bardzo złą osobą, przy moim obecnym myśleniu.
K: Ja nie miałam takiego wrażenia, ale ok.
H: Ja się tak czułam. No, a teraz jakby wolontariaty mnie nauczyły na pewno jakby stosunku do pieniędzy, tego, że rzeczywiście szczęścia nie można kupić i pieniądze nie są najważniejsze, bo jakby na to nie patrzeć wszyscy się dziwią: Boże, jedziesz na koniec świata, płacisz za bilety nie wiadomo ile, żeby robić wolontariat, przecież nic na tym nie zarabiasz. Powiedzmy, że wychodzę na zero z kosztami za bilety a mieszkaniem tam. A dla mnie to jest przygoda, poznawanie siebie. Za każdym razem, jak gdzieś podróżuję, uczę się czegoś o sobie. Czego się nauczyłam teraz, na wyjeździe w Peru to samodzielność. Takiej samodzielności jeszcze wcześniej nie doświadczyłam. No bo nawet jak mieszkałam przez pół roku w Hiszpanii na Erasmusie to zawsze jak wychodziłam, musiałam wyjść z koleżanką, musiałam wyjść z kimś, kogo znałam. A w Peru się nauczyłam tego, że no jestem sama, jakby na to nie patrzeć nie mam przyjaciółki przy sobie, nie mam swojego pokoju, nie mam Polaka, Polki, żeby z kimś porozmawiać w swoim języku, przez co musiałam się nauczyć hiszpańskiego, bo tam wszyscy po hiszpańsku mówią. Nauczyłam się tego, że jestem w stanie, nie wiem na przykład nudzę się wieczorem w domu, no to ubieram się, wstaję, wychodzę z domu, idę do jakiegoś pubu, bo na pewno kogoś spotkam znajomego. Tak jakby nie muszę się już umawiać, nie ma już czegoś takiego, że zawsze muszę robić coś z kimś. Chcę iść na spacer, idę sama. Chcę iść na zakupy, idę sama. Chcę coś kupić, idę sama. Czego w Polsce absolutnie nie miałam. W Polsce zawsze musiałam mieć kogoś, kto by mnie, nie wiem, pociągnął za rękę, poprowadził, bo tak głupio iść samemu, czy pójść do kawiarni samemu też mi się wydawało dziwne. Tego się tam nauczyłam, samodzielności takiej, że jakby trudno jest to wyrazić, na realia polskie jakby to przenieść jak tam trzeba być samodzielnym. Też wszystko załatwić samemu, czy też właśnie jakąś pracę taką typu korepetytora, trzeba samemu się wziąć za siebie i załatwić, samemu też musiałam napisać do nich, musiałam nosić CV, list motywacyjny, rozmawiać, czy samemu się nauczyć hiszpańskiego. To też było dla mnie bardzo dużym wyzwaniem. Bo jak pojechałam praktycznie nie mówiłam po hiszpańsku, coś tam rozumiałam, ale jednak bardzo mało, bo hiszpański tam jest inny niż w Hiszpanii. No ale się nauczyłam. I to bardzo szybko. Także w tej chwili jestem w stanie płynnie mówić i w miarę płynnie pisać. To też się nauczyłam sama. Po prostu takie rozumienie, że, jeśli sami czegoś nie zrobimy to nikt tego za nas nie zrobi. Tego się na pewno nauczyłam w tym Peru, że, jeśli chcemy coś osiągnąć, sami musimy się za to zabrać.
K: Bardzo fajna puenta. Nie wiem, Tomek, czy chciałbyś jeszcze jakąś myśl powiedzieć. Dla mnie to jest ciekawe, że fajne jest to, że możemy się uczyć od Peruwiańczyków może tej zmiany, tego życia w zmianie, bo wydaje mi się, że Polacy raczej tacy są, że rzadko się przeprowadzają, raczej ta zmiana jest postrzegana raczej jako kryzys w naszym życiu, więc na pewno nie w takiej kategorii, takiego aż balansu w tę stronę to jest ciekawe. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że moglibyśmy trochę się nauczyć od Peruwiańczyków takiej zmiany, takiej otwartości do zmiany. Nie wiem co Tomek, czy Ty masz jeszcze jakąś myśl?
T: To, co mi z tej rozmowy na pewno zostanie, to to, że wygląda na to, że żyją na trochę większym luzie, trochę mniej jest im potrzeba do szczęścia, takich różnych technicznych rzeczy, ale i gorącej wody i pralki, która pierze w dziewięćdziesięciu stopniach. Także chyba to można spróbować troszeczkę bardziej naśladować. A twoim zdaniem, gdyby ktoś myślał o tym, że może to też jakaś fajna przygoda, to takie trzy, cztery najważniejsze rzeczy, które trzeba by pamiętać, przeanalizować, zastanowić się. Co zrobić, żeby się przygotować do takiej decyzji albo, nie wiem, gdzie szukać informacji, gdzie byś doradzała osobie takiej, która, kiedyś u nas mówiono: rzućmy wszystko i jedźmy w Bieszczady. Ale powiedzmy, że chcę rzucić wszystko i chcę pojechać do Peru albo do Boliwii albo do Ekwadoru, to jakbyś poradziła, żeby ktoś taki zaczął?
H: Osobiście uważam, że to jest bardzo duży skok. To jest tak, że nie można powiedzieć, że rzucam wszystko i jadę do Peru. Oczywiście są tacy ludzie, którzy tak uważają. Oczywiście z tym szczęście to jest tak, że im mniej mamy, tym bardziej kochamy to, co mamy. Ale, jeśli ktoś chciałby wyjechać, chyba na początku bym mu poradziła spróbowanie czegoś w Europie. W Europie mamy doskonały program, który się nazywa Ewires – European Voluntary Service, wolontariat jakby w Europie, przez co można sprawdzić, czy sobie poradzimy gdziekolwiek indziej, czy jestem w stanie wyjechać na te pół roku. Być tym wolontariuszem, bo tak jakby nagle wyjechać do Peru, no, tym bardziej tam, gdzie ja mieszkałam no, bo tam nie można wrócić. Nie można stwierdzić: a wracam. Po pierwsze trzeba mieć w tym momencie dziesięć tysięcy, bo tyle kosztuje bilet, kiedy się go kupuje w ostatniej chwili tuż przed wylotem. Liczyć się z tym, że to są trzy dni podróży. To jest na pewno odległość, tworzy to jakby bardziej niedostępne miejsce. Zastanowić się, czy jesteśmy na to gotowi, na to życie trochę w stresie. Bo ja się bałam szczególnie choroby, bo tam panuje malaria, żółta febra.
K: Mówiłaś też o cholerze.
H: Ja na szczęście byłam zdrowa przez cały czas, nic mnie nie spotkało. No, ale jakby trzeba mieć świadomość tego, że coś może się zdarzyć, czy się tego nie boimy, czy nie potrzebujemy takich wygód jak… bo ja znam wielu ludzi, którzy by sobie tam nie poradzili, szczerze, że oni nie wyobrażają sobie właśnie nie posiadania ciepłej wody, czy na przykład ja nie mam czajnika elektrycznego w domu, bo też się nie pije kawy, tam rzadko kiedy pije się cokolwiek ciepłego, więc jakby wszystko można zagotować w dzbanku, tego, że nie zawsze jest prąd, woda bieżąca, że po domu biegają mrówki, że latają komary, ćmy, motyle, nietoperze. No to, czy jesteśmy w stanie z tym żyć, bo na przykład łącze do internetu, bo nam też się zdarzało, że nie było internetu przez kilka dni. I znam ludzi, którzy by sobie z tym nie poradzili. A jakoś trzeba się nauczyć tego, że czy na przykład tego, że wszyscy mówią w innym języku. Nie poznałam tam drugiej osoby, która by mówiła po angielsku, przez co to też jest takim wyzwanie dość dużym, czy jesteśmy w stanie żyć trochę w milczeniu, czy się przełamać i szybko nauczyć się drugiego języka, hiszpańskiego, bo jak nie to się do nikogo nie odezwiemy. Nie będziemy mieli z kim rozmawiać, czy jesteśmy na to gotowi. To jest duże wyzwanie.
K: Naprawdę jestem pełna podziwu, że się podjęłaś tego, że zostawiłaś tam kawałek serca i chcesz wrócić. Coś naprawdę, fajna przygoda Haniu. Życzymy ci fajnego czasu tam. A naszym słuchaczom mówimy Do widzenia, słyszymy się w następnych podcastach, a, jeżeli was zainteresował ten temat, to prosimy napiszcie swoje myśli pod tym podcastem, co myślicie. Czy wyjechalibyście do Peru? Czy wolontariat jest dla Was, czy próbowaliście, czy też nie. Chętnie przeczytamy Wasze myśli komentarze.
T: Może ktoś z Was ma taką przygodę za sobą, lub jest w trakcie podobnej, kompletnej zmiany, kulturowej, geograficznej, no i też trybu życia, no bo to jednak inne życie.
K: A może wiecie, dlaczego Peruwiańczycy mają taką podwójną osobowość, to o czym mówiła Hania, może to was inspiruje. Chętnie przeczytamy o tym, a poza tym możecie dalej podawać tego podcasta, polecać, szerować dalej. Będziemy z tego powodu bardzo zadowoleni. Dziękujemy bardzo za uwagę. I do usłyszenia.